ZANIM ZACZNIEMY...
A więc tak, dzień dobry/dobry wieczór/cholera wie kiedy to czytasz. Shot zawiera spoilery z całego czwartego sezonu, a najbardziej z dwóch ostatnich odcinków, choć zakończenie się różni. Poruszam tu tematykę osób trans i padają tam niezbyt przyjemne określenia na nie. Nie jest to moja opinia o osobach trans. Musiałam posłużyć się takim językiem ze względu na specyfikę czasów, w których odgrywa się serial + dysforia to kurwa i każdemu może siąść na psychę. No, to chyba tyle.
Enjoy!
Nie uciekł. Pierwszy raz w życiu nie uciekł, pierwszy raz w całym swoim życiu podjął walkę. Walkę, której wygranie było niemożliwe - wiedział to od samego początku. Ale hej, przynajmniej jego śmierć nie pójdzie na marne, co nie? Dustin był bezpieczny, po właściwej stronie, a on zapewnił Harrington'owi i jego ekipie więcej czasu. Harrington...
Przypomniał sobie jego twarz, wtedy, gdy mówił mu i Dustinowi, by nie zgrywali bohaterów. Martwił się i bał. O nich. O niego.
Potrząsnął głową, chcąc odgonić od siebie te myśl i to był błąd. Zmutowany gacek wykorzystał jego roztargnienie i powalił go na ziemię, a po chwili dołączyła do niego reszta stada. Jasna cholera, jakie one miały ostre zęby...! Czuł jak nacinają jego skórę, jak bez problemu przechodzą przez mięśnie i tkanki po bokach jego ciała. Myślami powrócił do Steva, do tej jego zmartwionej miny i oczu szczeniaka. Wiedział, że chodziło mu o Dustina. W końcu znali się o wiele dłużej, a tego dzieciaka, nie dało się nie lubić. Jego pewnie miał w nosie, może nawet go nienawidził, jak to całe cholerne miasto. Miasto za które teraz oddawał życie.
Ale... Coś w głębi niego wręcz rozpływało się na myśl o tym, że Harrington dbał o niego. Że to o niego się martwił, że mu na nim zależało. Oczywiście, wiedział, że to tylko kłamstwo, nierealna obłuda, którą sam wymyślił, ale hej! I tak za chwilę będzie gryzł kwiatki od spodu, więc może chociaż sobie pomarzyć!
Żałował tylko, że nie zdążył pożegnać się z wujkiem. On zawsze rozumiał, zawsze był po jego stronie, zawsze go wspierał. Byłby z niego dumny w tej chwili, choć pewnie też wrzeszczał na niego, że jest durnym dzieciakiem i ma tak nie narażać swojego życia nigdy więcej. Po części cieszył się, że wyzionie tutaj ducha. Nie mógłby znieść jego zawiedzionej miny, gdyby ujrzał go raz jeszcze.
Całe miasto, mogło widzieć w nim świra, dzikusa i mordercę, ale nie on. Nie jego wujek.
Czuł jak ogon na jego szyi powoli się zacieśnia, a on sam zaczyna mieć mroczki przed oczami. Zaczął tracić przytomność i dobrze - przynajmniej nie będzie musiał znosić bólu ugryzień tych małych koszmarków.
Ale zanim zdążył odpłynąć, zanim ciemność chwyciła go w jej smukłe, ale jakże ostre szpony, wydarzyło się coś dziwnego. Słyszał coś w rodzaju krzyku i to, o zgrozo, Dustina, zaraz potem uścisk na jego szyi zniknął, a zmutowane nietoperze przestały zjadać go żywcem. Całe stado, w jednym momencie przestało się poruszać, zupełnie jakby były marionetkami, którym ktoś odciął sznurki. Co tu się działo, do cholery? Czyżby oni...
Wygrali...?
Udało im się...?
On nie uciekł i na dodatek... Przeżył...?
Krzyk Dustina okazał się nie być wytworem jego wyobraźni i dzieciak zaraz był obok niego. Tamował krew z jego ran, wszystkim, czym się dało, a Eddie dziękował wszystkim bóstwom jakie tylko znał, że żaden gacek nie dobrał się do jego klatki piersiowej. Nie miał pojęcia, co by powiedział wtedy temu dzieciakowi.