Pokój | Lawless

91 10 0
                                    

     Pokój. Jakże wyniosłe i piękne słowo, przynoszące ulgę i nadzieje. Stan bez wojen i zbędnych bitew. Pokój... Tak, pokój...

     Obrzydliwy.

     Splamiony krwią, kruchy i nietrwały niczym domek z kart. Niewarty wysiłku, nieopłacalny. Obrzydliwy.

     Obrzydliwy, obrzydliwy, obrzydliwy...

     Obrzydliwy jak on sam.

     Nie umiał, nie mógł, chronić tego co cenne. Co ważne. Co jego. Tak, ona była jego. Nie tego, którego poślubiła, nie tego paskudnego kraju. Jego i tylko jego.

     Ona potrafiła go ochronić. Uratować. A on mógł tylko patrzeć jak ścinają jej głowę.

     Obrzydliwy, tak, był naprawdę obrzydliwy.

     Nie powinien był słuchać. Powinien ją zabrać, porwać, sprawić, by była tylko jego. Odebrać innym prawo do niej.

     Lawless. Bezprawie. Tak, pasowało do niego idealnie. Powinien odbierać prawo. Zabraniać, karać. Być władcą.

     Jednak wyszło na to, ze to on był bezprawny. Nie miał prawa do swej ukochanej, nie miał żadnych praw w jej kraju. Nie miał nawet prawa być obok niej w ludzkiej formie i praktycznie ciągle tkwił w ciele przestraszonego, obrzydliwego jeża.

     Jeża, którego ona uratowała, mimo, że na początku przebił jej dłonie kolcami.

     Lawless. Bezprawie. Potwór.

     Tak, był potworem. Nie jadł od jakiś ośmiu miesięcy. A jednak dalej trwał przy jej pomniku. Nie spał od tego samego czasu, a możne nawet i dłużej. Ale dalej był przytomny.

     Opuścił bok marmurowego pomnika tylko na moment. Na chwile. By spotkać się z rodzeństwem, by poczuć jeszcze choć trochę ciepła, choć trochę człowieczeństwa.

     Ale oni też byli potworami. Oni wszyscy nimi byli. Trwający przez dekady, zabójcy osoby, która ich stworzyła. Potwory, tak, zdecydowanie. Mimo ludzkich sylwetek, nie było w nich ani grosza człowieczeństwa.

     Wrócił. A pomnik runął jak pokój, na którym tak jej zależało. Miasto zniszczone, a nad ruinami roznosił się zapach krwi i popiołu. Smród rozkładających się ciał, drażnił jego nos, ale on mógł tylko wpatrywać się  zniszczoną, marmurowa sylwetkę. Ophelia... Jego kochana Ophelia...

     Był chciwością. Chciał jej tylko dla siebie. Ale nie mógł jej zabrać, uratować, a teraz, jedyna pamiątka po niej, rozpadła się na jego oczach. 

     A wszystko w imię tego obrzydliwego pokoju. Pokoju, który się nie utrzymał, a dla którego ona poświęciła wszystko. 

     Był potworem.

     Ale psychikę miał ludzką. I do tego bardzo nadwyrężoną.

     Uśmiechnął się szeroko, złapał za jeden z kawałków pomnika. Kamień był zimny i miał wyraźną fakturę, przez ciężar i kształt, trochę wyślizgiwał mu się z rąk, jednak nie obchodziło go to. Objął go czule, niczym swą kochankę, przyciągnął do torsu. I zaczął tańczyć. W jego głowie wybrzmiewała melodia, a on dostosowywał do niej rytm. Zaraz potem, z między jego warg, dalej wykrzywionych w szerokim uśmiechu, rozległ się śpiew.

      Całość wyglądała makabrycznie. Czarne chmury wiszące nad ruinami miasta, ciała ludzi, krew i popiół. A po środku tego on, tańczący i śpiewający. 

     Tamta noc, była nocą, w której Lawless oszalał. 


Z Mroku Nocy Zrodzone || One-ShotyOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz