Przekleństwo rodziny Aleynów | Piekło o zapachu karmazynowego nieba

161 3 9
                                    

     Uwaga, uwaga, ogłoszenia parafialne! Shot jest na podstawie książki, której autorką jest @zUaAmaterasu (wbijajcie do niej, btw). No, więc jak czytacie "Piekło..." to najpierw je skończyć i potem ewentualnie wrócić tutaj, bo spoilery będą. Jak nie było czytane, to wypierdalać czytać, bo warto. 


     Nie wiedział już, która to noc z kolei, w której budził się cały zalany potem. Już dawno przestał liczyć. Całe jego ciało drżało, a koszulka w której zwykł sypiać, kleiła mu się do pleców. Czarne włosy, powoli się przetłuszczały, ale nie specjalnie go to obchodziło. Ostatnio ledwo co zdołał zmusić się do jedzenia, a co dopiero do wzięcia prysznica. 

     Podsunął nogi pod klatkę piersiową, a głowę oparł na kolanach. Dłonie zacisnął w pięści, a paznokcie bez większego problemu przebiły szarawą, słabą skórę i już po chwili pojawiły się pierwsze krople krwi. 

     Nie wiedział nawet, jaka jest pora dnia. I jaki dzisiaj jest dzień. Przez czarne, grube zasłony, nie dochodziło do jego pokoju żadne światło. Już nie. Rouge osobiście przybił deski do okien, byle by tylko nie wpadały mu do pokoju promienie słoneczne. Ciemność w żadnym stopniu nie pomagała i złowieszcze podszepty, takie same, jak tamtego feralnego dnia, stawały się coraz głośniejsze i bardziej stanowcze, ale między innymi o to chodziło. To była jego kara.

     Minęły dwa miesiące od porwania Elodie.

     Dziewiętnaście dni od znalezienia jej zmasakrowanych zwłok.

     Dwa tygodnie od samobójstwa Barrie Aleyn. 

     Odkąd tylko ją znalazł, całą bladą w wannie z zimną już wodą, zabarwioną od czerwonej posoki, cały jego świat, legł w gruzach. Jej skóra była nienaturalnie blada, usta sine, a zielone oczy, mimo, że szeroko otwarte, straciły swój blask. Rany cięte miała na nadgarstkach i udach, ale zginęła od innej rany. Noża wbitego prosto w serce. Nawet nie myślał o tym, by rozciąć nadęty brzuch i próbować ratować jej dziecko. Bo było już za późno i Rogue Cheney doskonale o tym wiedział. 

     Całość wyglądała bardziej na atak mordercy, niż samobójstwo, jednak to Barrie odebrała swoje życie.

     Osobiście mu o tym powiedziała.

     Takich nocy nienawidził najbardziej. Nocy, w których wbrew swej woli, zostawał zaciągnięty do Świata Sybilii i spotykał właścicielkę tamtego miejsca. Wyglądała wtedy zupełnie inaczej, niż wtedy, gdy ją znalazł. Czerwone włosy były zadbane, zielone oczy żywe, a skóra już nie była taka blada. Nawet tam miała ciążowy brzuch, wyraźnie się odznaczający, zupełnie jakby mogła urodzić w każdej chwili. 

     Za każdym razem spotykał też Siera, który w końcu nie był przykuty do łóżko i mężczyznę łudząco podobnego do Barrie. Po jakimś czasie dowiedział się, że to głowa rodziny Aleynów.

     Właśnie. Rodzina Aleynów.

     Rogue powinien przeklinać dzień, w których ich spotkał. Powinien nienawidzić dnia, gdy Sting zadarł z tą Rudą Wiedźmą, przez co byli zmuszeni zostać dłużej w Margaret. Gdyby nie to, to wszystko, by się nie wydarzyło. Nie budziłby się z krzykiem w nocy, najważniejsze osoby w jego życiu dalej, by żyły.

     Ale bardzo możliwe, że nigdy by nie poznał smaku miłości, gdyby Barrie wtedy zacisnęła zęby i zignorowała nachalne i nieprzyzwoite zachowanie Eucliffe. Gdyby tak było, pewnie cała rodzina gryzłaby glebę. No, może oprócz Javiera, on mógłby przetrwać.

     A teraz nie żyją wszyscy, a on nie zdołał obronić żadnego z nich. 

     Nie zdołał nawet obronić swojego najlepszego przyjaciela.

     Widział ich ciała, widział je co noc, czasem zdarzało się za dnia, gdy przez długi czas nic nie jadł i nie pił. Widział Stinga z raną w brzuchu, która przechodziła na wylot, z wielkim rozcięciem na twarzy i nieprzytomnym wzrokiem. Najbardziej nienawidził, gdy umysł podsuwał mu widok Elodie. Ciało zupełnie nie przypominało tej roześmianej dziewczynki, którą pamiętał. Chciał ją jako taką pamiętać. Niestety, ostatnimi czasy, widział ją tylko z poharataną skórą i bliznami na całym ciebie. Nagą, brudną, porzuconą gdzieś w śmietniku, na obrzeżach miasta. Jeszcze chwila, a zainteresowałyby się nią dzikie psy. Późniejsza sekcja zwłok, dodała tylko więcej cierpienia. Obrażeń było zbyt dużo, by dało się stwierdzić przez które nastąpił zgon, ale zostały znalezione ślady gwałtów. 

     Licznych.

     I brutalnych.

     Na tej rodzinie ciążyła klątwa. Przekleństwo rodziny Aleynów, dopadło wszystkich ich członków, Stinga i teraz wyciągało swoje szpony po niego. Szepty z ciemności nie pomagały, mówiły mu, że to jego wina, że jest słaby i żałosny i że powinien się podać. Że gdy to zrobi, poczuje ulgę. 

     I właśnie dlatego tak trzymał się życia, mimo, że już kilka razy trzymał w dłoni linę zakończoną pętlą, a jego wzrok zawieszał się coraz częściej, na szafce w której trzymał leki. Kurczowo się go trzymał, mimo, że to przypominało bardziej wegetacje niż faktyczny żywot. Odebrali mu nawet w Frosha, bo nie był w stanie się nim zająć. W sumie, nawet lepiej. Zielony kot w stroju żaby, tylko by się o niego zamartwiał, a Rogue przez przypadek mógłby zrobić mu krzywdę.

     Był zupełnie sam. Co jakiś czas, przychodził ktoś z gildii, ale brunet ignorował natarczywe pukanie i krzyki, dopóki nie odpuścili. Przychodzili następnego dnia, a mężczyzna wciąż ich ignorował i tak w kółko. 

     Bo po co miałby wyjść ze swojego ciemnego mieszkania? Dla kogo miałby żyć? Froshowi pewnie powiedzieli, że udał się na dłuższą misje i nie wiadomo kiedy wróci, a kociak bez wahania w to uwierzył. Gildia z łatwością poradziłaby sobie bez niego. Gajeela miał gdzieś, już nie zależało mu na wygranej z nim. Tak naprawdę, już wszystko miał gdzieś.

     Skrył się pod przepoconą pościelą i nawet nie przeszkadzał mu smród. Chciał po prostu zasnąć, mimo, że wiedział, co go czeka. Ale już nie mógł wytrzymać, był tak zmęczony, chciał po prostu spać. Chciał zasnąć, nic innego nie pragnął. Robiło mu się coraz ciemniej przed oczami, a on się czuł mniejszy i mniejszy, ale po prostu osunął się w ciemność, przygotowany na kolejną dawkę koszmarów.

     Cztery dni później, jego gildia stwierdziła, że nie może wiecznie siedzieć w swojej ciemnicy i wyważyli drzwi od jego mieszkania. Wszystkie pokoje wyglądały jak pobojowisko, z poprzewracanymi meblami, zawartością szafek na podłodze. Znaleźli go w łóżku.

     Martwego.

     Od tamtego dnia, Rogue Cheney na zawsze został uwieziony w  Świecie Sybili, gdzie przypominał sobie o swoich najgorszych koszmarach, a towarzyszyła mu przy tym dziewczyna, którą kochał. I ona kiedyś kochała go.

     Ale teraz już nie było miłości.

     Było tylko cierpienie. 



Z Mroku Nocy Zrodzone || One-ShotyOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz