Ze snu wybudził mnie dźwięk telefonu. Podniosłam go z szafki, wyłączyłam alarm i spojrzałam na godzinę. Moim oczom ukazała się 7:15. Zerwałam się z łóżka jak poparzona i szybko wciągnęłam na siebie bluzę i legginsy, po czym pognałam do kuchni. Szybka kawa do kubka. W biegu zabrałam jeszcze tylko dokumenty i torbę, a następnie pognałam do garażu po samochód. Stary Fordziak odpalił z wielkim trudem i łaską, pyrkocząc przez chwilę. Powoli wyjechałam z garażu. Droga była wyjątkowo pusta. Po 20 minutach dotarłam na firmę. Tam już większość moich znajomych po fachu szykowała się do drogi.
- To będą długie 4 dni - mruknęłam do siebie pod nosem.
Zaparkowałam mojego czarnego demona. Zabrałam z niego rzeczy i powędrowałam po klucze do biura. Tam czekała na mnie jak zawsze uśmiechnięta spedytorka. Czasami zastanawiałam się skąd ta kobieta ma w sobie tyle energii i radości. Mnie w przeciwieństwie do niej nigdy się to nie udawało. Mnie wręcz dopadała udręka na myśl o tych wszystkich ludziach, których znowu spotkam albo dopiero poznam. Pomijając moją delikatną aspołeczność i nienawiść do ludzi, kochałam tę pracę. Tyle można było zobaczyć i zwiedzić. Do tego zdarzało się, że wracałam setki kilometrów sama. Tylko ja i muzyka na całego busa. Ostatnimi czasy myślałam o wszystkim za dużo. Zameldowana w biurze, zabrałam klucze od busa o numerze 344, po czym ruszyłam na parking do znajomych. Byłam takim rodzynkiem po fachu.
- O jesteś Lea! - krzyknął wesoło Andrew.
- A no jestem - uśmiechnęłam się lekko.
- Myślałem, że się spóźnisz jak zawsze.
- Też jestem w szoku, że dzisiaj nie ma takiego ruchu jak zawsze. Toć Dortmund to przekleństwo - stwierdziłam trafnie.
- Otóż to, nic dodać nic ująć - Andrew oparł się o maskę busa numer 323. - Masz już trasę?
- Mam i jest dosyć obiecująca - w głowie miałam już co do niej plany.
- A ilu ludzi?
- Zaskakująco mało - spojrzałam na listę. - Aż czwórkę!
- To pewnie wracasz na pusto? Miss spedytor albo Cię lubi do tego stopnia albo nienawidzi. To zależy, co wolisz - spotkałam się z pytającym wzrokiem blondyna.
- Fakt, ostatnio się jej to dość często zdarza - machnęłam ręką. - Idę już. Widzimy się jutro na granicy? Czy masz zamiennika?
- Niestety mam - posmutniał.
- To będziemy w kontakcie.
Zobaczyłam tylko delikatny smutek. To był jedyny człowiek na firmie, który zawsze służył wsparciem i pomocą. Poza pracą też mieliśmy kontakt, ale niekoniecznie dobry. Czego mogłam oczekiwać od człowieka posiadającego rodzinę? W zasadzie to niczego wielkiego... Otworzyłam busa z kluczyka. Po uchyleniu drzwi zapachniało moim ulubionym olejkiem lawendowym. Wrzuciłam torby do bagażnika i odpaliłam silnik. Radio zatrzeszczało w charakterystyczny sposób. W głosnikach rozbrzała znajoma melodia. Komu w drogę temu, no. Usadziłam wygodnie tyłek. Poustawiałam lusterka oraz resztę potrzebnych mi rzeczy. W nawigację wbiłam pierwszy adres. Okazało się, że jest dwie ulice dalej. Z kolejnymi trzema też zasadniczo szybko poszło. Z Blaurakerweg w Dortmundzie musiałam dotrzeć już tylko do Stuttgardu po paczkę i ruszyć na granicę z Polski. Pogoda jak nigdy była piękna. Koło godziny 15:00 zdałam sobie sprawę, że klimatyzacja w aucie to cud. Termometr w busie pokazał wtedy 34 stopnie. Na dworze nie było już czym dychać. Pasażerowie spokojnie spali, a ja patrzyłam z nadzieją w telefon. Chciałabym, żeby Andrew zadzwonił teraz i uratował mnie od tej nudy, ale nic z tego. Włączyłam sobie serial, Włozyłam komórkę w uchwyt. Droga była całkiem przyjemna i spokojna. Towarzyszyły mi piękne widoki. Wzgórza i moje ulubione pola słoneczników. Około godziny 19:50 zrobiłam przerwę dla pasażerów i w sumie także dla mnie. Zrobiłam się potężnie głodna. Kupiłam sobie zwykłą kanapkę, a do tego wodę owocową. Zaczynałam się martwić o Andrew'a. Nigdy nie milczał tak długo. Od wyjazdu z firmy minęło przecież 7 godzin. Zdążyłam nawet zgarnąć paczkę ze Stuttgartu. Wracając do busa z toalety zauważyłam, że obok mojego 344 stoi inne 380, którym jeździł Marco. Przelotnie się uśmiechnął, po czym minęliśmy się w drzwiach. Dotarłam do mojego busa i odpaliłam papierosa. Cholernie mi się dzisiaj nie chciało. Dawno podczas podróży nie panował taki spokój i cisza. Brunet z drugiego pojazdu wrócił do siebie i lustrując mnie wzrokiem także zapalił papierosa. Spojrzałam pytająco znad swojej komórki.
- A ty nie rozmawiasz jak zawsze przez telefon? Co się stało? Andrew Cię już nie potrzebuje czy jest dokładnie na odwrót? - starał się mi dogryźć.
- Wiesz co? Jak zaraz mu oddzwonię to przekażę twoje spostrzeżenia - wzdrygnęłam ramionami w geście pogardy.
Wsiadłam za kierownice. W busie był już komplet, więc mogłam ruszyć dalej. Oczywiście, że Andrew pewnie nie odbierze, nie wiem czy będę w ogóle próbować się dobijać. Po co mam się bardziej zdołować? Jednak pewna myśl nie dawała mi spokoju. Dlaczego on nie zadzwonił? Co się takiego stało, że nie daje znaku życia? Wpatrywałam się tępo w drogę. Przez kolejne 2 godziny kompletnie nic się nie działo. Dochodziła 22:10 i pora było na ostatni przystanek przed granicą. Później czekał mnie samotny powrót na bazę i co za tym idzie - do domu. Słońce powoli znikało już za horyzontem. Niebo stało się pięknie różowe. Kochałam zachody słońca. Zrobiłam oczywiście zdjęcie, bo nie obyło by się bez niego. Gdy tak wpatrywałam się daleko przed siebie, naszła mnie myśl: a może by do młodej na noc zajechać i wyspać się w łóżku? Nela mieszkała 20 kilometrów od granicy w Polsce. Nie miałam ochoty na nockę w busie. Długo się nie musiałam zastanawiać, bo dostałam od niej SMS. Tak jakby kuzynka czytała mi w myślach."Cześć! Chciałam zapytać czy jesteś w trasie. Pomyślałam, że mogłabyś zajechać na nockę i się spokojnie wyspać. Co będziesz spać w tym rupku. Całusy, Nela."
Zatrzymałam się na postój równo 22.12 i od razu chwyciłam samsunga, żeby odpisać.
"Cześć! Będę przed 1 w nocy. Do zobaczenia, kocham"
W wiadomości zwrotnej dostałam tylko serduszko i buźki. Uśmiechnęłam się sama do siebie. Reszta drogi minęła całkiem spokojnie. Męczyły mnie po drodze jedynie roboty drogowe, ale co zrobisz? Kiedyś to muszą naprawiać. Zostało mi 100km do granicy. Nagle w całym busie rozległ się dźwięk mojego telefonu. Zaskoczona podniosłam go z półki. Na wyświetlaczu ujrzałam upragniony numer. Dzwonił Andrew. Rozradowana nacisnęłam zieloną słuchawkę i usłyszałam głos. Barwa i ton były nieco niespokojne, wręcz jakby przerażone. Przysięgam, w tamtym momencie serce waliło mi jak szalone.
- Przepraszam Lea... - dotarł do mnie szept w słuchawce.
- Za co? - odparłam zdziwiona.
Odpowiedzi nie dostałam. Nasłuchiwałam jak wryta czy coś się stanie albo czy przyjaciel coś odpowie. Zamiast tego połączenie się urwało. Zatkało mnie i nie wiedziałam, co powiedzieć. Myślałam chwilę nad tym wszystkim zanim dotarło do mnie, że Andrew powinien być w domu od 4 godzin i zameldować, że na pewno wszystko jest w porządku. To się jednak nie stało. W zamian dostałam tajemniczy telefon. Nie wiedziałam, co mam w takiej chwili zrobić. Dojechałam w końcu na granicę. Zaparkowałam wśród znajomych na zbiórce i wyleciałam z auta jak poparzona. Biegłam tak w stronę najlepszego przyjaciela Andrew.
- Paul! - zaczęłam krzyczeć. - Paul!
Mężczyzna obrócił się w tłumie by na mnie spojrzeć. Teraz dopiero zorientowałam się, że stoi tam cała nasza kadra. Zwolniłam dwa metry przed nimi. Moje rozwiane włosy opadły na ramiona. Lustrowałam każdego z osobna wzrokiem. Widziałam żal w ich oczach. Jeden z kolegów po fachu spojrzał na mnie z politowaniem.
- Co się stało? - zapytałam. - Dlaczego wszyscy tu stoimy i dlaczego wszyscy macie takie miny?
Paul spojrzał na mnie. Teraz dobrze widziałam. On płakał... Serce miałam w gardle. Przełknęłam ślinę tak głośno, że chyba z kilometra było słychać i w tym momencie usłyszałam najgorsze słowa jakie kiedykolwiek mogły paść.
- Andrew popełnił samobójstwo... - dźwięk dotarł do moich uszu.
Poczułam jak łzy napływają mi do oczu. Upadłam na kolana i emocje popłynęły prosto z mojego serca. Do gardła wdarł się krzyk. Paul klęknął tuż przede mną. Objął mnie i zaczął gładzić po włosach. Słyszałam, że też zaczął płakać. Zakręciło mi się w głowie. Zamarliśmy w tej pozycji na dłuższą chwilę. Później Paul pomógł mi wstać. Odgarnął moje włosy i objął twarz dłońmi.
- Maleńka - zaczął po cichu. - Damy sobie radę, musimy. Krystian i Carl zawiozą Cię do kuzynki jeżeli chcesz, a jak nie to do domu. Zabiorą też Twojego busa. Ja jutro do ciebie zadzwonię. Obiecuję.
Kiwnęłam tylko na zgodę głową i spuściłam wzrok na dół. Czułam, że moje serce rozpadło się w miliard kawałków, a kilka z nich ubyło. Nadal nie docierało do mnie, że to dzieje się naprawdę. W drodze do mojej kuzynki w busie 344 panowała totalna cisza. Krystian chyba nie miał odwagi niczego mówić. Albo bał się pogorszyć sytuację albo nie chciał wyjść na dupka. Te 15 minut jazdy było najdłuższymi jakie można było sobie wyśnić. Pod domem wysnułam się z pojazdu. Zabrałam torby i klucze. Krystian patrzył na mnie jakby coś chciał powiedzieć jednak ta chwila nigdy nie nastała. Odeszłam nic nie mówiąc. W drzwiach czekała już zmartwiona Nela. Przytuliła mnie i kompletnie nic nie mówiąc, zabrała do domu. Od razu powędrowałam do łóżka. Nałożyłam słuchawki i odpłynęłam powoli do krainy snu...----------------------------------
Witajcie!
Oto pierwszy rozdział tej opowieści 😊 mam nadzieję, że się spodoba 🤗Enjoy! ❤️
CZYTASZ
Przypadkowe spotkanie
Teen FictionLea jest dziewczyną po przejściach. Pracuje w niecodziennej dla kobiet pracy. W pewnym momencie życie obraca się jej o 180 stopni. Jak potoczą się losy bohaterki? Czy odnajdzie w życiu jeszcze szczęście?