Prolog

129 15 4
                                    

— Dzisiaj twój wielki dzień — Ignacio objął mnie ramieniem i skierował w stronę lustra, gdzie mogłam zobaczyć stojącą na własnych nogach siedemnastolatkę.

Dlaczego moje nogi były w tym wszystkim takie istotne? Ponieważ ostatnie trzy lata przeleżałam w łóżku, następnie spędziłam na wózku, aby w końcu zaprzyjaźnić się z kulami  i finalnie odzyskać w nich sprawność.

— Uśmiechnij się, do licha. W końcu wychodzisz z domu o własnych nogach! — krzyknął na mnie brat.

— Wiem. — odchrząknęłam, strzepałam z żółtej koszulki niewidzialny kurz i zeszłam na dół tak powoli, że gdybym żyła w filmie, ten moment nie potrzebowałby zwolnionego tempa. Musiałam się na nowo przyzwyczaić do wchodzenia na piętro, bo na czas mojej niepełnosprawności rodzice przekwaterowali mnie na dół do ich sypialni.

— Roxy będzie na miejscu. — zapewnił mnie Ignacio, więc ruszyliśmy w drogę. Miejscem docelowym było Conor's Goods, gdzie serwowali najpyszniejsze gofry z kurczakiem, za którymi bym tęskniła, gdyby moja przyjaciółka mi ich nie przynosiła co piątek.

— Lara! — zawołał wesoło moja przyjaciółka zza stolika. Szczerząc się jak głupi do sera, podeszłam tam niemal natychmiast, a Ignacio ledwo mógł za mną nadążyć. W tle jakaś dziewczyna kaleczyła utwór Amy Winehouse dzięki czemu przypomniałam sobie, że przecież w piątki odbywa się tutaj karaoke.

— Nie mogę uwierzyć, że tu jestem. — zaczęłam, patrząc w jej zielone roześmiana oczy.

— Wierz mi, ja też nie  — położyła dłoń na lewej piersi  — Cześć, Iggy. — pocałowała mojego brata w policzek, co odwzajemnił ze zdwojoną siłą i śliną, przez co zaczęła się gorączkowo wycierać zieloną serwetką w kratkę.

Zaczęłam się rozglądać po lokalu w poszukiwaniu tej jednej blond czupryny, ale nigdzie nie mogłam go zlokalizować.

— Maxa nie będzie. — powiedziała Roxanne, jakby czytając mi w myślach.

— Potwierdzam, jest jeszcze poza miastem, wraca dopiero w przyszłym tygodniu. — wydęłam usta w lekkim smutku na słowa Ignacio. Wciąż trwały wakacje.

— A ty skąd to wiesz? — Roxy założyła ręce na krzyż i spojrzała na mojego brata badawczo.

— Nie powiedziałeś jej? — zrobiłam wielkie oczy — Jak mogłeś! — rzuciłam w niego krewetkową prażynką.

— Ja pójdę po koktajle. — Ignacio niezbyt zręcznie nas zostawił, a Roxanne mierzyła go wzrokiem, kiedy odchodził.

— Był w tym samym miejscu, co Max. — sprostowałam, a później spojrzałam na scenę, bo jakiś chłopak brzmiał tak, jakby żył piosenką.

That I should have bought you flowers. And held your hand...* (powinienem kupić ci kwiaty i trzymać cię za rękę) — miał zamknięte oczy i jeansową kurtkę, na której było pełno naszywek.

— Cóż to za biedaczek? — zapytałam zdziwiona, nie pamiętałam gościa.

— Moore. — odparła rozbawiona Roxy.

— To jest Killian Moore?! — mogłam zbierać szczękę z podłogi — Co dojrzewanie robi z ludźmi. — pokręciłam głową z niedowierzaniem. Kiedy uległam wypadkowi, był niskim chłopakiem z długimi ciemnymi i zniszczonymi włosami, a teraz mierzył na oko ponad metr osiemdziesiąt, a jego fryzura wyglądała, jakby właśnie wyszedł z salonu fryzjerskiego po perfekcyjnym cięciu.

— Odezwała się. — prychnęła dziewczyna.

No tak, ja sama przez dwa lata schudłam do tego stopnia, że musiałam wymienić szafę i po prostu wyładniałam. Jeżeli coś mi poszło dobrze, to właśnie dojrzewanie. Era mojej pryszczatej twarzy była niedostępna dla ludzi, co tylko pozwoliło mi nie nabawiać się kompleksów, a wizja braku chodzenia wpędzała mnie w stany depresyjne, podczas których nie mogłam nic przełknąć.

— Ałć, on to chyba na serio śpiewa. — zmarszczyłam czoło przy drugiej zwrotce.

— Masz rację, Sheridan — wymieniłam z nią spojrzenie. — Dwa miesiące temu rozstali się z Aileen Stewards, ale on nie może się z tym pogodzić — dyskretnie wskazała palcem stolik, przy którym Aileen siedziała wraz z jej bratem Leo, na którego gapił się Ignacio stojący obok lady i czekający na koktajle — i to, co teraz usłyszysz, na pewno ci się nie spodoba. — dodała z poważną miną.

— Zważając na to, jaki masz wyraz twarzy, to na pewno. — przyznałam.

— Aileen kręci z Maxem. 

 Jak zniszczyć radość z pierwszego dnia o własnych nogach? Dokładnie tak!

— Oto karmelowe niebo Roxy, truskawkowy raj dla mnie i kawowy romans dla Larissy... co się stało? — Ignacio położył przed nami zamówienie i nachylił się do mnie.

— Aileen ukradła mi chłopaka. — wydukałam.

— Nigdy nim nie był. — przypomniał brat.

— W mojej wyobraźni był. — naburmuszona wsadziłam do ust słomkę, bo chociaż z koktajlem mogłam przeżyć kawowy romans.

__________________________

* Bruno Mars - When I was your man 

Witam serdecznie w nowej historii, lekkiej i niewymagającej specjalnie  myślenia!

Mam nadzieję, że pokochacie bohaterów tak bardzo, jak ja. 

Jednocześnie zapraszam na insta - Meleody0903, bo mogą się tam pojawić ciekawe rzeczy :D

Świece znów zapłonąOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz