3. Czerwony mustang

87 11 15
                                    

Kiedy byłam udomowiona na tak długi czas, bardzo tęskniłam za wymyślaniem nazw dla nowych koktajli do Conor's Goods, przez co i tak je tworzyłam, tylko nie mogłam przypasować niczemu konkretnemu.

Któregoś dnia mama powiedziała „Boże, chciałabym mieć perfumy o zapachu Brzoskwiniowej imprezy". Cóż, nie stworzyłam perfum, ale zaczęłam tworzyć świece z nudów. Tak mi się to spodobało, że miałam ich całą masę, wszędzie. I wciąż je robiłam. Rozdawałam i teraz właśnie też miałam taki zamiar.

Tak długo nie było mnie w domu spokojnej starości, że prawie zapomniałam, jak bardzo unosi się tam zapach śmierci. Chciałam zrobić dobry uczynek i podarować im świece, żeby nie musieli sobie przypominać o swoim, lub innych rychłym końcu.

Roxanne poinformowała mnie także, że kiedy ja nie mogłam być wolontariuszem, zastąpił mnie właśnie Killian Moore, co było szczytem komedii w naszym przypadku.

Ubrałam na twarz tak szeroki uśmiech, jaki tylko mogłam i przywitałam się z Lucy, recepcjonistką, która mnie pamiętała. Oddałam jej pudełko świec, a sama wyjęłam tą jedną, jedyną w mlecznym kolorze i skierowałam się do pomieszczenia, w którym zwykle grano w karty, scrabble i inne takie.

— Charlie, oszukujesz jak zwykle! Nie można używać imion w scrabblach. — lamentowała Janice, siedemdziesięciosześcioletnia kobieta o złotym sercu. Spojrzałam przez jej ramię na planszę.

— Na pewno chodziło mu o Kwiecień. — odezwałam się, a kiedy zdumiona odwróciła się w moją stronę, prawie się popłakała. Wstała i objęła mnie mocno.

— Larissa! — krzyknęła wesoło. — Dziecko, jak dobrze cię widzieć! — pogładziła mnie po twarzy.

— Nie oszukiwałem, a teraz idę po mój obiecany pudding! — zakomunikował Charlie, ja zajęłam jego wcześniejsze miejsce.

— Mam dla ciebie prezent powitalny. — odchrząknęłam i podsunęłam jej pod nos świeczkę, którą nazwałam „Poezja Janice".

— Och, jesteś taka kochana — otarła łzę i powąchała podarunek. — Najlepszy zapach na świecie, nie ma lepszego! — powiedziała zachwycona.

— A co pachnie najlepiej na świecie? — zagadnął Killian, stając obok nas.

— Marcepan. — odparła Janice, poruszając zabawnie ciemnymi (nadal) brwiami.

— Hej. — podniosłam dłoń w geście przywitania, a Killian skinął głową.

— Nie mogę go jeść tyle, ile bym chciała, to chociaż mogę wąchać — puściła mi oczko i się zaśmiała. — Mam nadzieję, że nadal nosisz wstążkę? — złapała mnie za lewą rękę.

— Oczywiście. Nigdy jej nie ściągam. — potwierdziłam obecność czerwonej wstążki, podwijając rękaw szarego swetra.

— Całe szczęście — kobieta odetchnęła z ulgą. — Podarowałam Larissie tę wstążkę zaraz po tym, jak się dowiedziałam o wypadku, żeby już nigdy nic złego jej się nie przytrafiło. Chroni przed złym okiem. — sprostowała, zwracając się do Killiana, który słuchał jej z uśmiechem. — A dokładniej dałam ją Roxanne, żeby przekazała.

— Tak właśnie było. — potwierdziłam. Trochę peszyła mnie rozmowa o moim wypadku przy tym chłopaku, ale lepsze to, niż żeby miał słuchać żenujących opowieści moich rodziców na temat mojego dzieciństwa.

— Wrócisz do nas? — zapytała z nadzieją Janice.

— Och, no nie wiem — wydęłam usta. — Szybko mnie wymieniono. — rzuciłam Killianowi wrogie spojrzenie. — Ale rozumiem, równowaga musi być. Macie ładną panią, to ładnego pana też musicie. — dodałam żartem.

Świece znów zapłonąOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz