4. Paczka rukoli

80 11 11
                                    

Piątki powinny być kwintesencją nastoletniego życia, a mój pierwszy piątek w tym roku szkolnym okazywał się tak nudny, że z desperacji słuchałam jakiegoś dokumentu przyrodniczego, siedząc na kanapie w salonie. W szkole też się nic ciekawego nie działo, poza moimi obserwacjami Maxa. Roxanne oskarżyła mnie w pewnym momencie o obsesję, ale ją wyśmiałam. To jeszcze nie była obsesja.

Co by nie było, wciąż mam numer do mojego psychologa.

— Rissaaa... — zaczął Ignacio i już wiedziałam, że coś knuje, albo chce coś ode mnie wyłudzić.

— Nie mów tak do mnie. — żachnęłam się. Nienawidziłam tego skrótu. Rissa brzmiało jak imię włoskiej prostytutki, przyjmującej pod winoroślą w Toskanii.

— Wiesz, że dziś piątek, nie? — wyszczerzył się.

— Jak na to wpadłeś? — uniosłam brwi. — Chcesz iść do Conor's. — pstryknęłam i wskazałam palcem jego tors.

— Czytasz w myślach, o Larisso zza siedmiu krain fioletu. — pokłonił mi się teatralnie, a ja trzepnęłam go poduszką w głowę. — Będzie tam też Max, więc wiesz — kontynuował. — Ja się pogapię na Leo, ty na Maxa. Killian na Aileen, a Roxy będzie się z nas śmiać.

— Dlaczego uwzględniasz w planie Killiana? — zdziwiłam się.

— Zawsze tam przesiaduje w piątki, a szkoda mi go. Skoro teraz macie wspólny cel, mógłby po prostu do nas dołączyć. — zasugerował.

— W porządku — zgodziłam się i wstałam. — Tylko zmień te koszulę, bo banany nie są w stylu Leo Stewardsa, wierz mi. — poleciłam mu.

* * *

Spokojnie sączyłam swój kawowy romans i w międzyczasie konsumowałam gofry z kurczakiem z nadzieją, że mój blond Książe w końcu się zjawi, ale Roxy powiedziała, że jest jeszcze za wcześnie. Byłam niecierpliwą osobą w czekaniu, a ściślej, nienawidziłam czekać. Zwłaszcza, kiedy towarzyszyło mi wycie innych osób na karaoke.

Killian w pewnym momencie otworzył paczkę rukoli i po prostu zaczął to jeść. Rzuciłam mu spojrzenie pełne niedowierzania, ale chyba nie zauważył.

— Byłeś królikiem w poprzednim wcieleniu? — zaczepiłam go, przez co Igancio i Roxanne też na niego spojrzeli, ale moja przyjaciółka nie była tym faktem zaskoczona.

— Ty jesz gofra z kurczakiem, jakoś ci tego nie wypominam. — wywrócił oczami.

— No tak, ale to jest danie, serwowane, nie liście w paczce — potrząsnęłam głową. — Kto je rukolę prosto z paczki?

— Ja. — wzruszył ramionami i dalej wsuwał liście.

— Boże... — skomlałam pod nosem. Im dłużej czasu z nim spędzałam, tym bardziej zaczynałam rozumieć, dlaczego Aileen go zostawiła.

— Idą. — szepnął mój brat i cała nasza czwórka zaczęła się gapić na Księżniczkę, Księcia i Leo.

— Nie tak ostentacyjnie, bo zauważą. — upomniała nas Roxy. Dobrze, że tam była, bo tylko ona mogła ujarzmić to wyciekające masło z naszych oczu. — Zachowujmy się po prostu normalnie — zaproponowała. — Lucy pytała, czy chcesz wrócić. — zwróciła się do mnie.

— Z chęcią, ale nie wiem, gdzie mnie wcisną, skoro Pan Smutny podbił teren. — wskazałam dłonią Killiana.

— Mogę ci oddać moje dni, sam będę przychodził tylko do dziadka. — wzruszył ramionami.

— W takim razie Larissa Sheridan wraca na swoje włości — potwierdziłam. — Ignacio, umówiłeś się już z Leo na jakieś spotkanie w sprawie projektu?

— Nie miałem odwagi zagadać. — wyznał szczerze, co było tak urocze, że roztopiło mi serce. — Dlaczego oni tutaj idą... — wymamrotał. Leo i Max rzeczywiście do nad szli.

Wdech, wydech, wdech, wydech.

— Siema, Lilan! — ten drugi zbił z Killianem piątkę, Leo zrobił to samo, ale bez krzyczenia imienia. Chociaż nie wiem, czym było „Lilan". — Zapraszam was wszystkich na imprezę jutro, mam nadzieję, że się zjawicie. — spojrzał na każdego po kolei, ale to na mnie zatrzymał wzrok i myślałam, że stanie mi serce.

— Oczywiście, że będziemy — potwierdziła Roxanne. — Mam nadzieję, że równie sprawnie zajmiemy się projektem, Max. — dodała z nadzieją.

— Projekt, no tak — przygryzł dolną wargę, a mi zmiękły kolana. — Zdzwonimy się. — pokazał gestem telefon przy uchu.

— A, właśnie — wtrącił Leo. Był męska kopią Aileen i nie mógł wyglądać źle w pudrowym różu. — Mogę telefon? — zapytał z uśmiechem, patrząc na Ignacio. Mój brat lekko zmieszany podał mu komórkę, a Leo wklepał mu swój numer. — Napisz do mnie po weekendzie, to coś ogarniemy. — mrugnął do niego porozumiewawczo, a później obaj z Maxem odeszli.

— Mam jego numer. — wydukał Ignacio, zachowując się jak Zgredek po otrzymaniu skarpetki.

— To będzie fantastyczna impreza. — westchnął Killian, a do mnie dopiero wtedy dotarło, co się tam właśnie wydarzyło.

Przecież Max zarywał do jego byłej, a właśnie zaprosił go od tak na imprezę.

Posłałam mu słaby, pocieszający uśmiech, który totalnie olał. Nie ukrywam, trochę zabolało

— Boże, to będzie wyzwanie przygotować Larę w jeden dzień. — Roxy dotknęła czoła, a ja do końca zjadłam swojego gofra.

— Nie, nie, nie. — zaoponował Killian. — Żadnego przygotowania. Niech będzie sobą. — rozporządził.

— No chyba sobie żartujesz, że wypuszczę ją na imprezę w golfie w paski. — prychnęła.

— Nie mówiłem o stroju, tutaj róbcie, co chcecie, ale nie udawaj kogoś, kim nie jesteś, Lara. — poprosił.

— Nie chciałam nikogo udawać — oburzyłam się. — Bierz mnie całą, albo wcale. — pokazałam im język, a Killian wykrzywił kąciki ust w górę.

— Wybieram wcale. — usłyszałam głos brata. Odwróciłam głowę w jego stronę i zmrużyłam oczy, aby następnie chlapnąć go moim koktajlem. Warknął cicho, po czym zmierzwił mi włosy, a ja zanosiłam się śmiechem.

Uwielbiałam Ignacio. Był fantastycznym człowiekiem, któremu zbyt wcześnie zabrano rodziców i zawsze dziękowałam swoim, że postanowili go przyjąć. Przed śmiercią się przyjaźnili, stąd taki obrót spraw.

Ignacio jednak nie miał prawa ich pamiętać, nad czym ubolewałam.

Zawsze, kiedy ktoś mnie pytał, czy to naprawdę mój brat, a pytania te padały tylko i wyłącznie przez wzgląd na jego azjatyckie korzenie w połączeniu z włoskim imieniem, miałam ochotę powiedzieć, że ukradliśmy go ze szpitala. Nie wiem dlaczego odmienność nadal była tematem tabu.

— Lara! — krzyknęła Roxy. — Mówię do ciebie. — westchnęła.

— Wybacz, prowadziłam wewnętrzny monolog. — wytłumaczyłam się.

— Jezu — klepnęła się w czoło otwartą dłonią. — Pytałam, czy spotykamy się u ciebie, czy u mnie?

— U mnie, mieszkam bliżej Maxa — stwierdziłam. — A ty... idziesz na tę imprezę? — zapytałam niepewnie, patrząc na Killiana. W zasadzie to pytanie mogło się wydawać głupie, bo przecież wcześniej dosadnie skomentował, jak to będzie wyglądać z jego perspektywy, ale wolałam się upewnić

— Odbiorę was o szóstej. — zapewnił, a ja się mocno zdziwiłam.

— Skąd wiesz, o któ... — nie dokończyłam jednak, ponieważ chłopak pokazał mi SMS-a z zaproszeniem od Falla. Chryste, Max miał tupet.

— W takim razie będę jutro o trzeciej. — zakomunikowała Roxanne, a ja zaczęłam się zastanawiać, co powinnam zrobić, żeby Max z Aileen przerzucił się na mnie.

Świece znów zapłonąOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz