Epilog

67 9 9
                                    

Był pierwszy piątek sierpnia i słońce nie dawało o tym absolutnie zapomnieć. Siedziałam w Conor's i zerowałam już chyba trzeci kawowy romans, a obok na siedzeniu między mną, a Ignacio leżało pudełko z trzema świeczkami, o które poprosił mnie jakiś czas temu Cade.

Roxanne wpatrywała się w niego jak w obrazek, kiedy próbował wytargować przy ladzie Mindy dodatkową porcję gofrów za połowę ceny — Roxy miała te dni, a Cade był świetnym chłopakiem. Tak, finalnie nim został.

— Przysięgam, że jak zaraz się tutaj nie zjawi, to się bardzo zdenerwuję. — sarknął Ignacio, a ja pokiwałam głową z niedowierzania.

— Leo skończył zmianę dziesięć minut temu. Daj mu trochę czasu. — przypomniałam bratu. Ostatnio mieli ciężki okres w związku, co próbowałam rozwikłać z Janice w każdy wtorek od miesiąca, ale średnio nam szło.

Dobrze za to sprawdziłam się znowu w roli swatki, bo okazało się, że serce Ernesta mogło zabić do kogoś jeszcze, poza Melanie. I tą osobą była właśnie Janice. Któregoś dnia po prostu poszedł odwiedzić ją ze mną, któregoś znowu i tak już mu zostało. Cieszyłam się, bo kochałam tych ludzi, a razem tworzyli niesamowicie uroczą parę.

— Mam. — powiedział z triumfem Cade, kładąc przed moją przyjaciółką talerz z goframi. Oczy zaświeciły jej niczym monety, przez co zachichotałam, ale szybko przestałam, kiedy zobaczyłam czerwonego mustanga, który podjeżdżał właśnie pod Conor's. Połamałam prawie nogi, zbierając się z miejsca, a wychodząc wpadłam nawet na Aileen, która z rozbawieniem poleciła mi uważać.

Co do Aileen — doskonale radziła sobie bez żadnego amanta u boku. Co do Maxa...

Niestety w jego przypadku się pomyliłam. Ignacio miał rację. Pamiętna wiadomość z fake konta była jego autorstwa, a to skreśliło mi tego człowieka na wieki. Zresztą, nie obchodził mnie Max, kiedy miałam Killiana.

Rzuciłam mu się na szyję, kiedy tylko wysiadł z samochodu. Nie widziałam go cały miesiąc, bo wyjechał na wakacje ze swoim tatą, a czułam, jakby minął rok.

— Uważaj, nie możesz tak lekkomyślnie biegać, Lara. — skarcił mnie, kiedy już się od niego oderwałam, ale nie potrafił się nie uśmiechnąć.

— Oj tam, oj tam. Wyluzuj, Panie Opiekuńczy. — założyłam ręce na krzyż, wzdychając teatralnie.

— Pan Opiekuńczy bardzo stęsknił się za Panią... — nachylił się do mnie. — Rukolą — szepnął, a ja odsunęłam jego twarz dłonią, rozbawiona. — Za moją Panią. — poprawił się i pocałował mnie czule, aby później zarzucić mi na ramiona rękę i wejść ze mną do Conor's.

— Masz jakąś nową? — zapytałam od razu, a on nawet nie musiał się zastanawiać, o co mi chodzi.

— Tutaj — wskazał tył swojej kurtki, konkretniej jej dół. Ujrzałam naszywkę w kształcie kaczki, więc wyszczerzyłam się jak głupia, czekając na wyjaśnienia. — Tam było strasznie dużo kaczek. Aż do przesady. Któregoś dnia mój ojciec jedną ustrzelił, chociaż to nie było do końca legalne i kazał mi później zjeść. Nigdy więcej nie zjem kaczki. — sprostował.

— Biedactwo. — wydęłam usta.

— Killian! — Roxanne wyrzuciła ręce w górę, a mój chłopak zbił z nią żółwika, żeby to samo zrobić później z Ignacio i Cade'm.

Mój chłopak. Tak dziwnie to brzmiało, chociaż nas związek miał już prawie siedem miesiący. Po prostu nie mogłam uwierzyć, że pierwsze zakochanie zaliczyłam w tak cudownej osobie, jaką był Killian.

Zarumieniłam się na tę myśl, bo do tej pory nigdy nie przyszło mi to do głowy.

— Porwę cię później do Old Oak — powiedział mi na ucho. — Już nie musisz udawać, że masz lęk wysokości. — zbeształ mnie, a ja wywróciłam oczami.

— Debatowałam z Larą na temat nazwiska, jak już za ciebie wyjdzie i doszłyśmy do wniosku...

— Ty doszłaś. — wcięłam się Roxanne w słowo.

—... że Moore nie pasuje do imienia Larissa. Niech zachowa swoje. — dokończyła.

— Planujecie nasz ślub beze mnie i to w dodatku przed studiami? — Killian się roześmiał.

— Spoko, ja mam już wybrany garnitur. — wtrącił się Ignacio.

Później jechałam już czerwonym samochodem, chłonąc każdy strzępek lata. Było cudownie, było po prostu cudownie.

W tle Killian specjalnie włączył Marry me*. Cicho podśpiewując i stukając palcami o kierownicę do rytmu, wydawał mi się jednocześnie realny i nierealny.

— Zakochałam się w tobie, bezapelacyjnie. — wyznałam, a on zahamował gwałtownie i spojrzał na mnie w taki sposób, że miałam wrażenie, że płonę wraz z ogniem w jego oczach.

To ja byłam świecą i on też był świecą. Wszyscy byliśmy świecami, które albo się tliły, albo paliły, ale czasem też gasły.

Wiedziałam, że my będziemy płonąć i tlić się długo. Razem. Dokładnie tak, jak sobie wyśniłam, kiedy byłam ugaszona.




KONIEC.



___________________________________________________


Kochani!

To już jest koniec, chyba nie muszę nic więcej dodawać.


Kocham tę historię całym serduszkiem, wszystkie je kocham, ale są takie, które wskakują wyżej i historia Larissy i przecudownego Killiana na to zasłużyła.

Mam nadzieję, że macie podobne odczucia c:


Pragnę również z miejsca zaprosić Was na kolejną opowieść, o kolejnej poturbowanej przez życie dziewczynie.

Listy donikąd są już na profilu, a za ich opis przepraszam - jestem beznadziejna w ich tworzenie, ale gwarantuję, że historia jest znacznie lepsza i ciekawsza.

Ostry slow burn - ostrzegam, ale musiałam to tak poprowadzić.

Świece znów zapłonąOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz