Szepty krwawego wiatru

8 1 0
                                    

Dryfuję, tonę, dusze się, lecz za nikt nie wyciąga mnie z wody.

Nie mogę chodzić, ciało sparaliżowane, lecz nadal nie mogę spłonąć.

Wisiałem, choć nie umarłem.

Płynąłem na łodzi, a teraz dryfuje samotnie w toni jeziora.

Kim jestem?

{Jesteś Kanibalem}

Dlaczego?

{Bo mi skrzydła oderwałeś, a następnie je zjadłeś.}

Były kwaśne, czy to nie jest zabawne.

{Spłonąć nie możesz, szubienica uwłacza twój pusty środek, krzyczysz.
A teraz się ukrywasz.}

Nawet mnie nie słyszysz, bo nic nie mówię.

{Na tafli jeziora tworzą się fale, jakby ktoś żucał na nim kaczki.}

Może to łzy moje, na niebie jak gwiazdy tańczą walca rozświetlając noc, lecz spadają niczym kamienie. Niczym plugawa woda z dziurawego oka.

{A może to słowa na wiatr rzucana, komuś dane, lecz przez nikogo nie wysłuchane. Nie do mnie krzyczysz, lecz płaczesz do siebie.

Szeptałeś o smakach, szeptałeś o mięsie.
Rozdajesz jajka, lecz szeptasz o mięsie, tylko o mięsie, słodkim mięsie.

Jesteś wężem, niczym bestia.
Lecz nadal niczym dziecko 3 letnie.

Jesteś kanibalem, inne kolory zjadłeś.}

Drzewo to było pudełko, ręce tam trzymałem, zamknąłem je zębami, a klucz pożarłem.

Te wszystkie smaki mięsa wypaliło mi zmysły, nie widzę nic oprócz niego, wszystko to tylko mięso.
Moje mięso, z mojego ciała, moja objedzona swylwetka w tafli jeziora postrzegana obwinęta w białe sukno.

Czasami jest ona słona jak z rzeki woda, czasami jest ona kwaśna, aż paląca.
A czasami jest tylko słodkia, niczym karmel.

Lecz nigdy nie była gorzkia.
To boli jak mam tą gorycz w ustach, nie mogę jej przełknąć, jakbym połykał żyletki moim dziurwym gardłem.
Ten metaliczny posmak w ustach.

Co raz mniej ludzi pragnie jajek.
Oddają mi swe oczy lecz żadne z nich nie pasuje do moich oczodołów, więc je porzarłem.
Lecz oni tylko popękali.

Nie ma tu nawet śmierci.

{Jest zbyt miłosierna, by być w tym plugawym świecie.}

Klucza nie mam, został mi skradziony. oczu nie mam, bo rozciąłem je na troje.

Jedną piękną, zbyt słodką by była prawdziwa.
A drugą zbyt słoną, aż kwaśną całą słodkość wypaliła, okryła ją kocem ciemnym.

Nie jadłem landrynek ani czekolady, lecz jadłem mięso, które było mi dane, często sam je zabierałem.
Swe dzieci pożerałem.

Moje zęby zszarzałe, krwawe, a mój język odcięty jakby za karę.
Noszę mą twarz jak trofeum, lecz jest ona zbyt słodka by była moja, by była prawdziwa.

Czy ja jestem mięsem?

Czy może jajkami?

A może zębami, może twarzą, a może palcami, wyrwanymi z dłoni zębami?

Dlaczego głoduje?

Kiedy ostatnio jadłem?

Czy to czas na kolejną masakrę?

{Jesteś niczym dziecko, lecz zbyt stary żeby nim być.
Jesteś jak wąż, lecz nie okrywają cię łuski.
Jesteś jak bestia, lecz nie masz kłów ani pazurów, nawet nie masz palców.

Jesteś niczym dziecko, noworodek z odciętym palcem w ustach.}

{Chciałeś oglądać, choć oczu nie miałeś.
Chcesz mięsa smakować, choć języka nie masz.}

{Jesteś moją klatką, a ja twoją.}

Połamałem pędzel, myślałem, że ona po mnie przyjdzie
Myliłem się, malowałem pokój, zrobiłem błąd, chciałem pomóc ludziom zza okna, pożarłem ich.

Spaliłem wszystko, licząc na wybaczenie, nikt mi nie wybaczył.

Zabiłem wszystko, nikt mnie nie zatrzymał.

Zjadłem wszystko, każdy kolor, n i k t      n i e   b y ł   g o r z k i.

Śmierć nie istnieje, jej miłosierdzie byłoby zbyt miłosierne, żeby istnieć, tylko pajacyk ją widział.

Strach jest zbyt ciemny, tylko dyrygent wie jak w nim grać.

SNY SMAKUJĄ MIĘSEM.

Ja jestem agonią, smakuje jak kości.

Przerażenie smakuje jak ludzkie sadło, niczym ludzki mózg, przechodzi pomiędzy palce jak masło.

Jestem kanibalem, wszystko do około zjadłem, potem odbudowałem moim własnym ciałem.

Lecz to wszystko nie jest idealne, to wszystko jest za mało realne.
Mogło być to miasto, cała metropolia. Mogło to wszystko być niczym sen, bez troski i cierpienia.
Mogłem to wszystko zrobić żeby wyglądało to niczym cytryna posypana solą, niczym biedronka.

Nie ma mnie tutaj, choć wszędzie jestem, wszystko tutaj jest niekompletne, niczym ja.

Me serce pompuje wodę do rzeki, płuca pchną wiatr na przód, z żołądka pochodzą ściany.
Stworzone przez maszynę, próbującą udawać duszę.

Moje ścięgna tworzą drogi, moje tętnice prowadzą rzeki.

Nawet są tutaj moje nożyce, którymi to wszystko stworzyłem, nagrzałem je i przetnełem skórę, następnie mięśnie, żeby odsłonić pusty środek.

Mosiężny płomień nadal płonie, trawi mnie choć ognia się nie boje.

Jak ten świat zniknie, to ja razem z nim będę musiał odejść.

Jestem w końcu sercem tej burzy, żółtkiem jajka.

Choć jedyne co tylko robię to sprowadzam agonię, choć to wszystko mogło być kolorowe.

Mogło być niebieskie albo zielone, a może fioletowe.

Lecz jest to tylko czerwone.

Czy kanibalowi może zostać wybaczone.

{Sam sobie musisz wybaczyć, to wszystko do około jest twoje.}

...-... .-- .. .- - / --- -.. / --.. . .-- -. .-.- - .-. --.. / .--. .-..- --- -. .. . --..-- / .--. .-. --.. . -.. / --- -.-. --.. .- -- .. / -- .- -- / .- --. --- -. .. . --..-- / ... . -. / --- -.. / - -.-- -.-. .... / ... .-..- ---. .-- / .--. .-..- --- -. .. . --..-- / -- . - .- .-.. / - .-- .- .-. -.. -. .. . .--- . --..-- / -... ..- .--- .- / ... .. ..-.. / ... - --- .-..- . -.- .-.-.- / .--- . ... - . -- / --- -.- .-. --- .--. -. -.-- -- / -.-. --.. .-..- --- .-- .. . -.- .. . -- .-.-.- / - .- -.- / --. .-..- --- ... .. / - --- / .--. .-. --.. -.-- ... .-..- --- .-- .. . .-.-.-

Dlaczego masz zamknięte oczy?Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz