Siedząc I stojąc na stołku drewnianym, stojąc I wisząc na pętli skurzanej, trzymając linę w zębach.
Na demną jest żarówka pęknięta, jakby z czekolady.
Lecz jest spalona, zwęglona.
A pode mną jest ciemność, pieczara wieczysta, gdzie mieszczą się ciała ciemne.Te ciała są moje, choć nawet w tafli wody czerwonej ciała swego i oczu dostrzec nie mogłem.
Lecz płączą, a ja się śmieję.
Dlaczego nie mogę płakać?
Dlaczego mogę się śmiać?
Może śmiech to mój płacz, skoro tak to z czego śmieją się tam na dole?
Skąd ten skowyt plugawy?
A może jest inaczej....Dlaczego mój śmiech to płacz?
Dlaczego nie mogę płakać?Dlaczego nie mogę umrzeć?
Drzewo zostało ścięte, droga się skończyła, aleja zniknęła a spojówkę zjedzono i utopiona .Czy zostałem tylko ja I ciemna biedronka bez skrzydeł?
Czy on mnie trzyma przed skokiem?
Czy próbuje mnie zepchnąć żeby ochronić się przed kolejnym mordem?Czy on mnie nienawidzi?
Dlaczego mi się należy życie?
Nie rodzeństwu, nie dziewczynce, nie chłopcowi, nie kłamcy, nie ludzkości?Dlaczego śmierć nie istnieje?
Dlaczego ich zabrała, a nie mnie?Dlaczego nie mogę zaznać miłosierdzia?
Dlaczego nie mogę tego dosięgnąć?
Ręce oddałem żeby zamknąć swe oczy, nimi ulepiłem sny ale przez łzy słone zrodziłem koszmary.
Moja krew zgorzknieniem kipie, odpychając rdze, metal.Dlaczego smak mego mięsa jest inny? Dlaczego śmierć nawet lalki dosięgła, a mnie zostawiła nietkniętego, tańcząc po uliczkach spalonego miasta?
Dlaczego nie skoczę I się nie rozbije? Kiedyś mój zgryz puści, I się rozbije, spadnę.
Wiem dlaczego!
Byłem tu zawsze sam, byłem wszystkimi, ostatnim i pierwszym plugawym.Dyrygent, I Pajacyk, to mój świat cały, niczym sny I koszmary.
Pajacyk śni koszmary, a dyrygent mroczny wyściela ściany mojej komnat. Jak strony tej samej monety, lecz nadal różne.Jestem końcem.
Może jak zeskoczę to pęknę I może znów płakać będę.
Może będzie inaczej I spale ten sad piękny, sny, agonię I krew.Krew jest moim żółtkiem, ja jestem czerwony, nie niebieski, nie zielony, nawet nie jestem fioletowy.
To wszystko się nigdy nie skończy jak dalej opadać będę w tą jeziora głębie.Jak sny spalę, to stracę twarz i skórę, jak wypiję agonię to ugotuję swoje organy i mięśnie otrzymując pusty środek.
Czy jak umrę to coś przegapię?
Czy jak umrę to stracę to co czuję?
Czy w nich utonę?Zgasiłem niebo krwią, agonią zalałem piekło.
Wszystko stało się mną, mym więzieniem I ciałem.
I to ja cień rzucałem, istota z mych trzewi krwią, białą muszkę obrzygała teraz przecięta i martwa.A przecięte ciała przyprawiają mnie i wspomnia.
Śmierci łono było niczym dziecko w łonie matki, a ja je zjadłem.
Zabijałem je od środka.
Metalem mosiężnym, ze swego ciała odrąbałem, sadząc martwe życie.Spadłem, zawisłem, lecz nie umarłem. Na szubienicę patrzyłem, jajka jadłem aż pękałem, ja je kupowałem i ja je sprzedawałem.
Ja to wszystko zniszczyłem.Nie mogłem odejść, nie mogłem cieszyć się kolorem.
Zniszczyłem świat, a następnie go zjadłem.
Bym namalował go raz ponownie, uwięzić w ciele i zamknąć zamkiem.A klucza zapomniałem.
Temu skrzydła wyrwałem, potem je pożarłem....
Jestem Kanibalem.
Dzieckiem, lecz bestią I wężem, w końcu znów zapomnę, w końcu znów zapłaczę.Lecz co dalej?
Mam zdjąć tą linę, skoczyć I się rozbić? Czy zawisnąć jak reszta I zgnić?
Spłonąć lub zgnić?
Ja muszę otworzyć oczy.....
Wypalić swe powieki, wyrwać je i wypalić po nich ranę mosiężnym metalem.
Starym druchem, początkiem wszystkiego, narzędziem palącym I gorzkim jak ja sam.
Krew mi się gotuję, ogień rozpalony, z mych palców krew się leje, z pęknięć w skórze oblewając mnie w czerwieni.
Jak ze snu wodospady cały świat zalały.
Każdą duszę krwią oblały, każdy płud i dziecko, choć nic to nie zmienia.Może utonę?
A ja wiszę.
Lecz nadal stoję.
Ale nadal tonę.
Widzę metal mosiężny w przestworzach, płynący w tą stronę.
Nie palący, lecz nadal mosiężny I tnący.
Przebija moje ciało.
Przecina mój brzuch, krwią pokój malując przecinając mój żołądek. Wyprówając mi flaki, tworząc pusty środek.
Sięgając po agonię, robiąc dla niej miejsce w moim zniszczonym ciele.
Agonia zniknęła, jest teraz krwią mojej duszy.
Sny roztrzaskałem, a kości po nich zjadłem, niczym mięso ludzkie wszystko ugotowałem.
Jezioro wypiłem niczym kałużę krwi wrzącej, zjadłem cały piasek niebieski.
Lecz to wszystko ze mnie się wylało, choć nadal liżę tą kałuże.
Mój środek wypluty, całkowicie wypruty zostawiając dziurę w mej piersi.
Sny i Agonia zostały zapomniane, przykryte krwawym obrazem, a farba ciemna jest tym samym co sen, lecz słonym.
Szaleństwo, wkrada się do umysłu mego, nie umiem odróżnić dobrego od złego, nie umiem odróżnić fałszywego od prawdziwego, nigdy nikim nie byłem.
Może przez powietrza brak w mych płucach, a może przez zgnicie półkuli mózgu?
Od środka płonę, lecz od zewnątrz gnije, nie wiem co jest prawdziwe.
Czy to co opowiadałem było choć trochę prawdziwe?Wspomnień już dłużej nie mam, mój język odcięty, płonie i gnije, sny ukrywają agonię, a agonia sny spala, lecz krwawię.
Krwawią mi ręce, choć ich nie mam zalewają mi oczy krwią przez to widzę tylko więcej ciała w tej toni ciemnej.
Już nie wiem czy stoję, czy wiszę lub czy tonę?Może gniję i płonę?
Sny mówią mi, że to miejsce to sad piękny.
Lecz agonia pokazuje mi krwawe pole, bezimienne, lecz nadal krwawe.Może tak było by lepiej, gdybym nie miał duszy.
Me szaleństwo mnie pochłania, pożera niczym bestia, łaknie ode mnie jajek których już nie mam.
Niczym wąż.
Lecz to jest moje szaleństwo, jestem w końcu niczym dziecko 3 letnie.Jak spalić sny, żeby również zgasić agonię?
Może oni to odgadną...........
Czy ja czuję w ustach czekoladę mleczną, czy szkło?
Komu mam wierzyć, sną, agonii czy sobie?....
Śmierci
CZYTASZ
Dlaczego masz zamknięte oczy?
HorrorDlaczego masz {zamknięte oczy}? Opowieść o śmierci, opowieść o stracie, stracie siebie samego w odmętach tego dziwnego świata. O stracie świadomości w odmętach swojego ciało, w mięsnej klatce którą kiedyś się stanie. O przywiązaniu do życia, o...