𝓽 𝔀 𝓮 𝓷 𝓽 𝔂

164 8 8
                                    

Druga strona była naprawdę straszna, ale dokładnie taka jaką sobie ją wyobrażałam.
Ciemne miejsce z krztyną życia która nie była ludzka i z dosyć niską temperaturą.
Byłam w tym miejscu góra 2 minuty i już go nienawidziłam.
Weszliśmy przejściem w Lovers Lake, jakimś cudem Dustin go znalazł za pomocą kompasu? Naprawdę nasze historie z kompasami sięgały lat wstecz.
Pojechaliśmy na rowerach do domu Eddie'go żeby tam się rozdzielić.
Na drugą stronę poszłam ja, Eddie, Robin, Steve i Nancy. Max, Lucas, Dustin oraz Erica są w domu Creel'a, a reszta chyba odchodzi od zmysłu w domu Mike'a. 
Niektórzy musieli zostać. Ktoś musiał organizować ten nasz masowy pogrzeb, prawda?
Matko jak ja nienawidzę mojego poczucia humoru.

-Gotowi? - zapytał Steve.
-Tak, tak mi się wydaje. - odpowiedziałam niepewnie.
-Damy radę, wszystko pójdzie zgodnie z planem. - zapewniła nas Nancy.
-Do zobaczenia - powiedział Eddie.
Uściskaliśmy się jeszcze raz z wszystkimi i się pożegnaliśmy. Tutaj kończą się nasze drogi.
-A, no i jeszcze jedno - powiedział Steve gdy zaczęli się już oddalać. - Nie zgrywajcie bohaterów, okej? 
-Harrington popatrz na nas. - objął mnie ramieniem Eddie. - żadni z nas bohaterzy.
-Uważajcie na siebie. - powiedziała ostatni raz Robin.
Po czym cała trójka odjechała.
-Zostaliśmy sami w tym gównie. - stwierdziłam.
-Będzie dobrze, hej, jeszcze musimy to świętować w domu Mike'a, prawda? - mówił z uśmiechem.
-Oczywiście, chodźmy zabezpieczyć twój dom.

Zbieraliśmy z Eddie'm potrzebne nam deski, gwoździe i kawałki metalu jakieś 40 minut, przyczepienie ich wszystkich trwało kolejne 30. Na razie szło dobrze.
-Eddie! - wołam z drugiego końca podwórka. - musimy zakleić otwory wentylacyjne w domu, żeby żaden się nie przedostał!
-Masz racje, już pędzę!
Bałam się że jakiś Demo-nietoperz mógłby się przedostać przez te małe kółka  w suficie. A nie mam zamiaru później mieć wyrzutów sumienia bo jakiś nietoperz postanowił przedostać się przez białą kratę.
10 minut później gdy weszłam do domku wszystkie otwory były zaklejone. Było bezpiecznie. Lina na normalny świat do ucieczki zwisała z materacem po drugiej stronie. Szło zgodnie z planem.
Za jakieś 10 minut Eddie miał sprowadzić nietoperze za pomocą swojej gitary. Gdy będą wystarczająco blisko wskoczymy z Eddie'm do przyczepy czekając na wiadomość od Steve'a że zabili Vecne. I później uciec z tego koszmaru. Błagam żeby plan się udał.
-Kochanie? - zapytał brunet.
-Hm?
-Wiesz że cię kocham, prawda? - to było niespodziewane.
-Eddie. - podchodzę bliżej. - oczywiście że wiem że mnie kochasz, ja ciebie też głuptasie, nawet sobie nie zdajesz sprawy jak bardzo.
-Damy radę prawda? - zapytał, wyczuwałam wątpliwość w jego głosie.
-Oczywiście Ed's.
-Przysięgam że ci się oświadczę jak ujdziemy z tego cali, to będzie wystarczający dowód że jesteśmy sobie przeznaczeni.
Miałam wrażenie że serce mi topnieje.
-Oh Eddie. - po czym go pocałowałam, i miałam wrażenie że jeszcze nigdy nie całowałam go tak mocno jak teraz. Chciałam go zapamiętać.
Jednak chwile przerwało nam syczenie walkie-talkie.

-Jesteście? Odbiór. - głos Steve'a odbił się echem.
-Tak, zaczynamy? Odbiór. - odpowiedział Eddie.
-Tak, zagrajcie ten koncert i zmykajcie do normalności, mamy już Vecne na oku, czekamy na was. Odbiór. 
-Robi się. Bez odbioru. - po czym Ed schował antenkę.

-Działamy kochanie. - pocałował mnie ponownie, ten pocałunek był znacznie krótszy niż ostatni. Ale dalej cudowny.

Wziął swoją gitarę, chwycił mnie za rękę i udaliśmy się na dach przyczepy Munsona.
Wszystko ustawił, ja sprawdziłam kable, głośniki. Wszystko było poprawne.
-Gotowy? - zapytałam trzymając kabel w odległości 5 milimetrów od przyłączenia ich do głośnika.
-Jak nigdy kochanie. - podłączyłam kabel z gitary Eddie'go do głośnika.
-Alice, to dla ciebie. - po czym zaczął grać.
Zdaję sobie sprawę że to nie najlepszy moment na rozczulanie się ale to że właśnie dedykował ocalenie całego świata mnie sprawiło że moje serce roztapiało się w coraz mniejsze części.
Słowa nie mogą opisać tego jak bardzo kochałam tego człowieka.
Eddie świetnie sobie radził. 
Wybranie idealnej piosenki do zwołania Demo-nietoperzy przyszło nawet łatwo, Master of Puppets to idealny, głośny i stanowczy utwór który by je wszystkie sprowadził w jedno miejsce. Poza tym to ulubiona piosenka Eddie'go więc nawet nie musiał się uczyć nowej.
Idealnie.
Widziałam w odległości zbliżające się grono nietoperzy, miałam wrażenie że jest ich z parę tysięcy.

-EDDIE NADCHODZĄ! -przekrzykiwałam muzykę, Eddie przytaknął.
Czekał aż zacznę odliczać do ucieczki, już.
-TRZY!
-DWA!
-W NOGI!! - krzyczałam z całej siły że już wyobrażałam sobie wizje picia jedynie rozpuszczonych tabletek na gardło. 
Jeden nietoperz który musiał przylecieć z innej strony owinął się wokół Eddie'go, ten znowu walnął w niego swoją gitarą i ruszył do biegu.
Rzucił wszystko, wziął mnie za rękę przez to prawie się wywaliłam i zeskoczyliśmy z dachu, prosto do drzwi przyczepu. Zakneblowaliśmy drzwi dodatkowo przesuwaną bramą którą brunet jakoś wyczarował. 

Byliśmy w środku.
Byliśmy bezpieczni.
-Wszystko w porządku? Pokaż mi tą szyje. - była ewidentnie trochę czerwona i miała odrobine kropek jakby uczulenie, ale nic poza tym.
-Daliśmy radę, Alice. Oh moja Alice. - wziął mnie w swoje objęcia. Nigdy się tak nie cieszyłam.
-Kocham cię, boże. - zaśmiałam się. - jak ja cię cholernie kocham.

-Jesteście tam? Odbiór. - usłyszałam głos Steve'a, matko jak mi ulżyło że nic im nie jest.
-Tak! Tak Steve jesteśmy cali, nietoperze unieszkodliwione. U was wszystko okej? - zapytałam.
-Jak najbardziej pani kapitan, uciekajcie. Spotkamy się w domu Mike'a. Odbiór.
-Przyjęliśmy.  Bez odbioru. - schowałam antenę.

-Stęskniłem się już za tymi dzieciakami. - powiedział niespodziewanie.
-Ja też, czasami doprowadzają do białej gorączki, ale pomimo tego cieszę się że ich mamy.
-Ja również, no dalej. Zmykamy.

To był koniec.
Wreszcie.

Why are you like that..? - Eddie MunsonOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz