Teraźniejszość, następny weekend po propozycjiUśmiecham się tak szeroko, że moje policzki bolą mnie od śmiechu. Deszcz wpada w moje prawie nagie ramiona i moczy moją skórę, i kawałek biustonosza. Tańczę w deszczu, co przyprawia mnie do przyjemnych iskiej, tańczących po moim ciele.
Parskam dziecięcym śmiechem, słysząc starą melodyjkę. Nie słyszę jej dobrze, ale wiem, że jest stara. Brzmi jak puszczona z kasety...
Powoli, niemal w zwolnionym tempie odwracam głowę i spoglądam na dwie znajome mi twarze. Chase i Ryle patrzą na mnie. Uśmiecham się, ukazując przy tym rząd białych zębów, ukrytych pod aparatem. Po niemałej chwili, muszę przymknąć powieki.
Wraz z zamknięciem oczu następuję ciemność. Nie widzę już niczego innego jak tylko jej. Ale ja już wiedziałam. Kroczył za mną. Był w ciemności, a wiadome w końcu było, że to w ciemności czyha największe zło. Te tylko czeka, aż niewinna duszyczka wejdzie w jego szpony, by na sam koniec móc ją tylko złapać i rozszarpać.
Jak on i jego lodowaty głos.
– Cassie
Wydźwięk jest coraz głośniejszy. Chcę biec, ale nogi wciąż trzymają się ziemi. Krzyk też nie wydostaje się z moich ust, tylko pali mój przełyk, a oddech ciąży moją klatkę piersiową tak mocno, że prawię się duszę.
Na sam koniec ten dotyk i przeraźliwy głos, który staje się coraz bardziej wyrazisty.
– Cassie...Cassie!
Oddycham szybciej, otwierając swoje powieki.
Jasne, dość oślepiające światło zmusza mnie do przmróżenia oczu. Nie widzę wiele, ale moje źrenice umieją dotrzeć twarz czarnowłosego. Siedemnastolatek trzyma mnie za przedramię, przez co zmuszam się do przymknięcia oczu po raz kolejny.
Nie czuję się najlepiej, a "oderwanie" się od rzeczywistości utwierdziło mnie w tym przekonaniu. Będąc nawet przy Sinclairze muszę o nim myśleć. W głowie huczy mi od jego imienia i głosu.
Jego powrót nie jest dobry, bo mimo, że koszmary nawiedzały mnie co jakiś czas, poprzez te trzy lata rozłąki, to jednak chłopak nie przeszkadzał mi w normalnych czynnościach. Spotykałam się z przyjaciółmi zakładając tą cholerną maskę. Zapominałam – a przynajmniej tak sobie wmawiałam. Ale teraz, kiedy mam świadomość tego, że do Crawley wrócił o n, nie jestem w stanie normalnie jeść ani normalnie uczestniczyć w życiu codziennym. Chcę się starać, nawet dla najbliższych, ale... ale jestem na to za słaba.
– Co jest? Zawiesiłaś się na dobre dziesięć minut, Cassandra.
Wzruszam ramionami, próbując przywołać się do należytego porządku.
– To trudne, Chase. – mówię, otwierając powoli oczy wciąż nie patrząc na swojego przyjaciela.
Wzrok wbijam na dużą herbatę z kawałkiem cytryny na szklance. Chwytam ją za uchwyt i przyciągam gorący napój do suchych warg.
– To przez twoją mamę? – pyta.
Biorę jeden głęboki wdech.
Pytanie o mamę od długiego czasu jest dla mnie tematem tabu. Nie wiem jak mam powiedzieć ludziom – jest dobrze? Moja mama jest już prawie zdrowa?
Nie. Ona w jednym procencie nie czuje się lepiej. Wciąż leży w łóżku i nie rusza się. Kończyny nie ruszyły się nawet o jeden centymetr, chociaż próbujemy wszystkiego. Udar mózgu popsuł doszczętnie naszą rodzinę.