8. Żywe duchy martwych ciał

61 5 10
                                    

Piłka nożna to naprawdę niesamowity wynalazek! Przez całe życie dopuszczałem do siebie tylko trzy sporty, a w sumie to dwa, nie licząc quidditcha. Nie wiedząc, że na świecie istnieje coś tak wciągającego.

Lucjusz nie był fanem ani mazunów, ani też smarla. Uważał, że tylko miotły są godne czarodziejskich umiejętności, nie żadne wyścigi, czy mordobicie. Stracił przy tym sporo dobrej zabawy, bo choć wydaje się to nieprawdopodobne, mój ojciec, swego czasu, potrafił się zabawić... Oczywiście, nie nazwałbym go ojcem roku, żadnego spośród osiemnastu, które w teorii spędziliśmy wspólnie, ale nie był też tyranem, za którego go mieli wszyscy wokół. Bynajmniej nie był takowym dla nas. Żonę traktował z należytym szacunkiem, a mnie nie nękał, kiedy nie „musiał".

Obróciłem kieliszek w dłoniach. W szkle odbijał się obraz płomieni w palenisku. Strzelające drwa i języki ognia liżące mury dużego kominka, które zdawałoby się, chcą uciec z wyznaczonego im miejsca. Zakręciłem palcem wskazującym nad czerwonym winem, które zgodnie z ruchem mojej dłoni zawirowało w naczyniu. Już dawno nauczyłem się tej sztuczki. Miałem sporo wolnego w czasie, gdy Astoria zajmowała się małym Scorpiusem.

Drugą ręką otarłem twarz. Szczypiąc się u nasady nosa, pragnąłem odgonić od siebie niechciane wspomnienia, które mimo sporych chęci, napływały. Im bardziej starałem się zapomnieć, tym z większym impetem powracały, nie dając żyć.

Astetia Vegloria Grenegrass. Piękna dziewczyna o ciemnobrązowych włosach i prawie czarnych oczach, która wolała by nazywać ją nie po imieniu, a w skrócie – „Astorią". Zupełnie nie rozumiałem dlaczego. Podobało mi się jej imię. Nie wiedząc z kim ma się do czynienia, wymuszało na odbiorcy, by nie tylko odnosić się z szacunkiem, a pałać atencją.

Mieszkanka wysoce stawianego rodu z północnej Walii była nie tylko nieskazitelną pięknością, ale również czułą i niefrasobliwą kobietą. Zawsze się przy niej uśmiechałem, niezależnie od sytuacji.

Dzięki niej, śmierć ojca przestała być dla mnie ciężarem, a stała wspomnieniem.

Głównie dzięki niej, bo ja nie chciałem dzieci, na świat przyszedł Scorpie. Chłopiec, który z wyglądu przypominał ojca, ale charakter, na szczęście, odziedziczył po matce. Czy mógłbym żądać czegoś więcej do szczęścia? Na myśl nie przychodziło mi nic, poza jedną sprawą... Moja żona nie żyje.

(o)

Usiadłem na białym kamieniu i myślałem. Nie wiem jak długo pozostawałem w bezruchu. Możliwe że tylko kilka minut, możliwe że cały dzień lub nawet kilka dób. Czas zdawał się nie istnieć, a promienie jasności, wydobywającej się, w zasadzie nie wiadomo skąd, nie gasły ani na moment. Nieskazitelny blask bez przerwy rozlewał się po otoczeniu, zawsze był przy mnie.

Siedziałem twardo, skulony pod łysym, białym drzewem. Nie ruszałem kończynami, bo każdy, choć najmniejszy zwrot męczył moje wiotkie ciało. Przymknąłem oczy i zdając sobie sprawę z tego nieprawdopodobnego faktu, że moja dusza gasła, nie robiłem nic. Wtedy też usłyszałem cichy jęk, mówiący stanowczo „nie".

– Nie, co? – zapytałem, rzucając słowami w przestrzeń. Kiwając głową, na boki, szukając źródła tajemniczego dźwięku. Czułem dyskomfort. Jakby zastałe mięśnie zaczęły ponownie pracować. Jak szczerbata miotła, która na co dzień zamiatała kurze, próbowała wznieść się do lotu.

Przez głowę przebiegła mi myśl, że to tylko przesłyszenie, ale odrzuciłem ją natychmiast. Od długiego czasu, jaki zdawał się minąć, nie było ze mną nikogo. Nie zwariowałem z samotności, czego byłem pewien, choć może ta pewność była właśnie moim szaleństwem? Nie było czasu na kolejne pytania, bo głos przemówił ponownie, ale głośniej i wyraźniej.

Kolor WstyduOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz