12. Ronald

49 4 0
                                    

Dzień wcześniej:

– To jest dziwniejsze niż mogłem się spodziewać... – Wyjątkowo nieproszony gość, siedział na kanapie i obracał w dłoni szklankę z wodą. Obserwowałam w niemym skupieniu jak delikatny szron na ściankach naczynia topnieje pod wpływem ciepła spod jego palców. Gdyby coś miało się wydarzyć pozostaną tu jego odciski, przeszło mi przez myśl. Otrząsnęłam się jednak równie szybko, bo co miało się niby wydarzyć?

Rudy kot przechadzał się po puchatym dywanie w salonie, na którym siedział najmłodszy z rodu Malfoyów. Gdy się lepiej mu przypatrzeć, chłopiec był naprawdę podobny do swojego ojca, choć nie tak bardzo, jak Draco przypominał Lucjusza. Widocznie więcej cech odziedziczył po matce. Chwała mu za to! Kolejny idiota na ziemi, całkowicie zbędny dla świata, pomyślałam nim mentalnie „ugryzłam się w język".

– Co ty powiesz. – Spojrzałam wprost na niego, ucinając choć najmniejsze starania mężczyzny na to, by rozpocząć konwersację.

– Wiem, że to spotkanie nie jest ci na rękę, więc pozwól mi tylko wypić i zaraz znikamy – powiedział, ale w jego głosie wyczułam trochę oziębłości. Ton dziwny, ale nie tak nieprzyjemny, do jakiego zdążyłam się przyzwyczaić w Hogwarcie. To był zupełnie nowy rodzaj chłodu, do którego jeszcze nie przywykłam.

Niespotykane, by jeden człowiek mógł swoją osobą wywoływać tak skrajne emocje. To zaskakujące, że można posiadać tyle rodzajów chłodnego opanowania w głosie. Opowiadać o czymś bez emocji lub ukrywać je głęboko i nie dawać im ujścia. Oskar dla umiejętności aktorskich.

Najbardziej zaskakujące jest to, że pośród wszystkiego, co sobą utożsamiał, w mojej pamięci pozostały głównie puste wspomnienia. Patrzyłam na człowieka, którego poznawałam przez spory kawałek swojego życia, a i tak był mi obcy. Mimo bólu i niepokoju, które przypominał mi swoją osobą, najbardziej na świecie było mi po prostu żal. Zabawne, bo nie czułam przygnębienia względem siebie ani też w stosunku do niego. To było takie uogólnione uczucie. Żałowałam świata, że musiał znieść to wszystko. Żałowałam ludzi, którzy cierpieli dla niewypowiedzianych celów, a jednocześnie nie potrafiłam po prostu nazwać oprawcy, któremu miało to służyć.

– Tak będzie najlepiej – wyszeptałam, patrząc pustym wzrokiem na oparcie fotela, którego nawet nie dotykał plecami. Siedział niezgarbiony, jakby połknął kij od szczotki.

Stukot z jakim odłożył szklankę na stolik kawowy pozwolił mi się otrząsnąć z pewnego rodzaju transu, w który wpadłam w chwili, gdy tylko zajął miejsce naprzeciw mnie.

– Scorpie, pożegnaj się proszę z kotem, bo wychodzimy. – Spojrzałam na dziecko, które łapczywie zatapiało chude palce rąk w sierści zwierzęcia. Krzywołap mruczał zmroczony pieszczotami i wyginał ciało, wskazując tym samym, gdzie chciałby zostać pomiziany. Pomyślałam o tym, że nie robił tego wcześniej, bynajmniej nie mogłam sobie przypomnieć u niego podobnego zachowania. Najwidoczniej polubił tego chłopca. Nikt wcześniej nie zwracał na niego tyle uwagi i nie obdarzał tak niewinnym uczuciem, które z pewnością zauważył.

– Nie! – Malec zaprzeczył hardo, konfrontując swoje spojrzenie z ojcowskim. Kątem oka zerknęłam na Draco, który wcale nie wydawał się przejęty... Choć, nie... Przejęty to złe słowo. Bo w istocie był poruszony, ale w tym lepszym znaczeniu. Wyglądał na kogoś, kto nie wie, co zrobić i chyba pierwszy raz zauważyłam, że patrzy na kogoś z większą troską o jego dobro niż o własne.

Czyżby Malfoy rzeczywiście miał serce?

– Chłopie – powiedział, co wydało mi się określeniem nie na miejscu, jednak gdy zobaczyłam na twarzy chłopca cień uśmiechu, zrozumiałam, że to był ich „kod".

Kolor WstyduOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz