Odetchnęłam głęboko nim nacisnęłam klamkę i weszłam do pomieszczenia, w którym gdzieś przebywała Umbrige. Wewnątrz panował zupełnie inny klimat niż w każdym innym więzieniu w jakim byłam na wizytacji, jeszcze za czasów starej pracy w Ministerstwie Magii. Zastosowano tu to samo zaklęcie zwiększająco-zmniejszające, co w przypadku namiotu Weasley'ów z mistrzostw świata w quidditchu, więc nie zdziwiło mnie, że wewnątrz „cela" była całkiem spora i dzieliła się na kilka mniejszych pokoi, których drzwi wejściowe były widoczne z miejsca, w którym stanęłam. Okrągły przedpokój, na którego ścianie widniał bladoróżowy, mdlący kolor. Obrazy i bibeloty z wizerunkami kotów, wcale nie dodawały pomieszczeniu uroku.
Ruszyłam przed siebie w poszukiwaniu Dolores. Stanęłam jednak pośrodku, nie bardzo wiedząc, w które drzwi zapukać, a każde z nich były zamknięte. Obróciłam się dookoła, zastanawiając się, czy nie prościej byłoby po prostu zostawić pakunek na stoliku obok. Tak też postanowiłam. Podeszłam do ciekawie zaprojektowanego mebla z blatem w kształcie rozwiniętego kwiatu róży, oczywiście różowej. Postawiłam pakunek i już miałam wychodzić, gdy moją uwagę przykuł obraz wiszący naprzeciwko. Wcale nie rzucający się w oczy, ale dostatecznie duży, bym go zauważyła. Nań był namalowany rudy w ciemne pręgi, pulchny kocur, który chodził od jednej do drugiej strony, chowając się za ramami z prawej i lewej. Nie byłoby w tym nic dziwnego, bo wszędzie wokół, widniały podobne mu zwierzęta, zachowujące się w sposób, co najmniej dziwaczny. Płótno było pofarbowane na czarno w rdzawe pionowe pasy i gdyby nie zielone oczy zwierzaka, którymi wodził po mojej sylwetce, pewnie pomyślałabym, że jest ono puste. Jego futro idealnie wtapiało się w tło obrazu.
Zamiałczał. Długo i opryskliwie, ale po chwili złagodniał i ułożył się.
– Krzywołap? – powiedziałam do siebie, mając na uwadze, że to przecież niemożliwe. Mój dawny przyjaciel mógłby być wszędzie, tylko nie tutaj. A nawet jeśli, to dlaczego? Przybliżyłam twarz do płótna, chcąc zobaczyć czy artysta się podpisał, jednak nigdzie nie było widać jego nazwiska. Zobaczyłam maleńkie zgrubienie w rogu, świadczące o tym, że podpis w istocie istniał, ale po drugiej stronie malowidła. Sięgnęłam ręką do ramy, ale zatrzymałam się, gdy usłyszałam, że ktoś za mną stoi.
– Co robisz? – usłyszałam. Starając się ukryć skrępowanie, odsunęłam się powoli, jakby jej głos wcale nie wywoływał dreszczy na moim ciele.
– Przyniosłam paczkę. – Chwyciłam za pakunek, chcąc ukryć zainteresowanie obrazem i udać, że to po niego właśnie sięgałam.
– Co to takiego?
– Przyznam, że chętnie się dowiem – odpowiedziałam jej równie chłodnym tonem. W sumie, by się nawet zgadzało, bo zastanawiałam się długo, będąc jeszcze w biurze sowiarnii, co Filch wysyła tej babie za każdym razem.
Umbrige podniosła prezent z moich rąk i potrząsnęła nim nad uchem. W środku coś zabrzęczało, jakby kila rzeczy obiło się o siebie. Wcześniej nie pomyślałam o tym, a standardowe metody tego nie wykrywają, ale dotarło do mnie, że nie sprawdziłam przesyłki pod kątem samego opakowania. Zaklęcie zmniejszająco-zwiększajace w przeciwieństwie do zwiększająco-zmniejszajacego nie wymagało używania różdżki do przywoływania przedmiotów ze środka. Dopiero, gdy kobieta brała się za rozpakowywanie, przemyślałam wszystko raz jeszcze. Ruszyłam przed siebie i odepchnęłam ją, nim odkryła wieczko i...
BUM!
Czułam jak moją twarz pokrywa jakaś obślizgła substancja. Trochę tego śluzu wleciało do moich ust, a ja zamiast wypluć, połknęłam to. Miało dziwnie słodki smak, jak toffi, albo nugat, w każdym razie było nawet dobre. To dobrze, bo przyjemny smak zahamował mój odruch wymiotny.
– Co to za żarty! – Kobieta wstała z puchowego dywanu i otrzepała swoją jaskrawą garsonkę w kolorze fuksji. – Bez przerwy dostaje takie głupoty, a się nawet oczyścić nie mogę bez różdżki! – krzyknęła.
Nie byłam pewna czy to co widzę w jej wyrazie twarzy to zmęczenie, czy też rozżalenie. W każdym razie, za spojrzeniem jednej z najbardziej nielubianych przeze mnie belferek, wyczułam skrywający się smutek, co było o tyle dziwne, ze do tej pory jej osoba budziła we mnie wstręt i odrazę.
– Pragnę zauważyć, że to ja oberwałam jakimś syfem... – rzuciłam rozeźlona. Miałam ochotę sama ukarać sprawcę kawału za ten wcale nie śmieszny żart.
– A dlaczego? Pewnie sądziłaś, że znajduje się w środku zaczarowany pilnik, którym bym spiłowała magiczne kraty. Albo jeszcze lepiej, że wewnątrz znajduje się świstoklik!
– Nawet o tym nie pomyślałam! Znaczy, o świstokliku – przyznałam jej rację do tego sprytnego rozwiązania, choć później, starałam się wytłumaczyć samej sobie po co, w ogóle to robiłam. Podświadomie czułam, że bycie przyjaznym, zda mi się na lepsze, niż rzucanie piorunami, ale jeszcze wtedy nie widziałam w tym sensu. Najmniejszego.
(O)
Mugolski świat, jakby się tak zastanowić, naprawdę niewiele różni się od naszego. Jest w nim powietrze, są drzewa, zwierzęta, rośliny i ludzie. Jedyna różnica to w zasadzie to, co każdy z nas ma w głowie. Nawet temat magii zaciera się na granicy obu krain. Mugole mają własną magię, której my nie rozumiemy i choć czasem jest to dla nich niebezpieczne, traktują ją jako żart. Wybitnie ciekawy rodzaj zabawy.
Nigdy wcześniej nie myślałem o byciu mugolem. Czarodzieje pochodzenia mugolskiego, trzeba przyznać, posiadają dar. Czerpią to co najlepsze z obu światów, do których przecież należą.
Nigdy o tym nie myślałem, ale miałem okazję skosztować tej cudowności. Spodobało mi się bycie anonimowym i choć początkowo wzięli mnie za jakiegoś świra, mówili o mnie głośno, to z czasem stałem się czymś przedawnionym. Przeszłością, ale w przeciwieństwie do świata, w którym dorastałem, w tym nowym, nie zniknąłem na zawsze. Wręcz przeciwnie. Dostałem szansę na bycie kimś lepszym.
Po wielu latach jakie minęły nim ocknąłem się nowonarodzony, wiem w końcu wszystko, co musiałem nadrobić. Co chcę zrobić ze swoim życiem i czego potrafię dokonać. Nauczyłem się odbudowywać życie kawałek po kawałku, aż ułożyłem połowę układanki, w której kłamliwym przeświadczeniu żyłem. To nawet zabawne, że jeden element potrafi na tak długo zamknąć i odseparować umysł. Jedno wspomnienie i jestem z powrotem tam, gdzie należałem przez długi czas.
Czy chcę wrócić?
Nie umiem odpowiedzieć na to pytanie. Jeszcze nie.
Ale wiem, że chce być obecny.
Przez ostatnie dziesięć lat zmieniło się wiele. Istoty, z którymi zawiązałem sojusz patrzyły dla mnie swoimi oczami i przekazywały mi obrazy. Chucherko, stanowiace moje dorychczasowe ciało, z nieznaną mi wcześniej radością przemierzało niezbadane wcześniej szlaki, które nie raz stanowiły walkę o przetrwanie. Po drodze, było naocznym obserwatorem wielu zdarzeń, częściej tych ponurych. Tyle się wydarzyło. Tyle smutnych rzeczy. Wojna, strach i złość. Żal i przemoc. Radość z wygranej. Ból za stratą poległych. Przyjaciele się zmienili. Ci, którzy dorośli, ale i ci, którzy polegli. Mogłem ich spotkać, ale oni mnie nie.
Płakałem nad duszą ojca, który odszedł, nie patrząc za siebie. Czułem jego wolę jak swoją własną. Nie był samotny. I samotny nie będzie. Związał się z mamą już na zawsze i po wszechczasy. Ale płakałem z innego powodu. On, odchodząc, odpływając powoli w zapomnienie, chciał w pierwszej kolejności uścisnąć swojego syna. Cieszył się na to spotkanie, do którego nie dojdzie nigdy. Bo choć zostałem zabity, ja wcale nie umarłem. Nie pożegnałem się ze światem, o który on mężnie walczył za nas obojga.
Wstyd mi powiedzieć, ale bałem się śmierci tak bardzo, że wolałem zabić, niż ponieść sromotną porażkę.
Byłem samotny w tym bólu. W żałobie rosłem w siłę. Uczyłem się światów od nowa. Choć swój zapomniałem na przeszło sześć lat.
Sześć lat po bitwie o Hogwart, która zmieniła bieg historii czarodziejskiego świata. Zmieniło się wszystko dla wielu dzieciaków. Wielu rodzin. Wielu samotników.
System się zmienił.
Ale ja go naprawię!
Wiem jak to zrobić i chcę tego dokonać...
CZYTASZ
Kolor Wstydu
FanfictionFanfiction oparte na "Harrym Potterze". Czasy po wojnie z Voldemortem, ale przed epilogiem. Historia dotyczy życia Hermiony Granger wraz z kilkoma innymi postaciami, wśród których można wymienić: Dracona Malfoya, Cedrika Diggory, Dolores Umbridge i...