rozdział siedemnasty

1.4K 66 15
                                    

Agnes

Po piątkowych zajęciach udałam się na wieczorną zmianę do baru. Planowo miałam pracować tylko w tygodniu, najpóźniej do dziewiętnastej, ale zaszły jakieś roszady w grafiku, bo wrócił właściciel baru i zaczął robić porządki w lokalu, po swojej dwuletniej nieobecności.

Jeśli wierzyć słowom współpracowników, nie zabawi tu na długo, nie powinnam więc się nim specjalnie przejmować. Mimo to, pokrzyżował wszystkie moje weekendowe plany i o dziwo wdzięczna byłam, że choć ten jeden niedzielny obiad wypali. Tym razem na myśl o rodzinnym spędzie niemal skwierczałam z ekscytacji.

Przewiązując granatowy fartuszek w pasie, słuchałam instrukcji Jacob'a, od którego przejmowałam stanowisko.

- No, i... to chyba wszystko. A, no i temu typowi z czwartego stolika już nie polewajcie, bo jeszcze jeden kufel i sam stąd nie wyjdzie.

- Jasne. - Skinęłam głową, przeglądając zapisane kartki z zamówieniami. - To wszystko już wyszło z kuchni?

- Tak. Na tę chwilę nic nowego nie ma.

Cudownie, zapowiadał się spokojny wieczór. Poukładałam szklanki, kieliszki i kufle, po czym zajęłam się wykładaniem nowych alkoholi na półki, gdy para dziewczyn podeszła do baru i zaczęła na mnie pstrykać przedłużonymi paznokciami. Rzuciłam szybko na nie okiem, by zauważyć, że patrzą na mnie jak na zlepek gówna, który nijak przysłuży się ludzkości, choć to one wyglądają, jakby miały IQ jeża.

- Co podać? - zapytałam, wycierając ręce w fartuch.

- Miami, bitch - powiedziała pretensjonalnym tonem jedna, a druga zarechotała jak świnia.

Przewróciłam oczami i obróciłam się tyłem do nich, zajmując się na powrót butelkami. Nie dość, że podeszły do stanowiska, gdzie można zamówić tylko drobne przekąski, to jeszcze próbowały wyprowadzić mnie z równowagi. Lata szkoły Claire jednak do czegoś mi się przydały, bo mogłam teraz bez najmniejszego skrępowania ignorować te dwie gburowate księżniczki.

- Nie mamy takich drinków - powiedziałam, przekrzykując głośną muzykę.

- Widzę, że macie. - Spojrzałam na nie i podeszłam bliżej, gdy ta druga zaczęła wymachiwać mi kartą, na centymetr przed oczami. - Umiesz czytać?

Spojrzałam na nią z politowaniem.

- Ja tak, a Ty? Tutaj... - Wskazałam palcem na tabliczkę przede mną. - Jest napisane: "Zamówienia dań z karty, bez alkoholu." A tutaj... - Postukałam paznokciem w zalaminowaną kartę drinków. - Miami Beach. Nie Miami, Bitch.

- Drobne przejęzyczenie - zachichotała i zaczęła kręcić blond włosami, zerkając nad moim ramieniem.

Jej spojrzenie natychmiast uległo zmianie, ze zdzirowatego na uległe i jeszcze chwila, a położyłaby się na barze, skomląc jak potrącony, bezdomny kot. Przewróciłam oczami i spojrzałam za siebie, zderzając się z obiektem westchnień klientki.

Cóż... Nie mogłam jej winić. Tuż za mną stał wysoki, niesamowicie umięśniony mężczyzna z niebezpiecznym błyskiem w oku. Jego spojrzenie mówiło, że gdyby miał dzielić jezdnię z tym kociakiem, to byłby tym, pod którego koła wpada.

- Jakiś problem? - zapytał niemożliwie niskim głosem i nawet ja zamarłam z wrażenia.

- Nie, dzięki. Panie potrzebują drinka - powiedziałam i za chwilę zastanowiłam się, kim on w ogóle jest i co robi za barem.

Skinął raz głową i podszedł do nich, opierając dłonie na barze, tym samym napinając mięśnie ramion i delikatnie wypinając równie umięśniony tyłek w tył, na który wprost nie można było nie zwrócić uwagi.

Nowy Sąsiad - Tom 2.Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz