3. Nagły wyjazd cz. II

103 4 2
                                    

Perspektywa Rainbow Dash

Pierwszy raz od dwóch dni poczułam się lepiej, w jej objęciach czułam się bezpieczna, wiedziałam że wtedy nikt ani nic mnie nie skrzywdzi.

- Już spokojnie słodka. - mówiła z troską blondynka głaskając mnie po włosach.

- Applejack, ja... ja nie wierze w to wszystko. - wyjąkałam przez łzy.

- Wiem skarbie, jestem tutaj.. już spokojnie. - uspokajała mnie.

Stałyśmy tak dłuższa chwilę, potem poszłyśmy do salonu i powoli opowiedziałam o wszyskim ukochanej, była równie zrozpaczona jak ja, jednak ja i tak trzymałam się zdecydowanie gorzej... Co chwile wtulałam się w dziewczynę i płakałam jak nie wiem co...

- Raimbow, źle wyglądasz. - odparła smutno.

- Nie dziwię się Applejack. - powiedziałam.

- Co masz na myśli? - zapytała.

- No cóż... Nie jadłam, nie spałam i nawet się nie umyłam wczoraj. Czuje się jak bezwartościowy śmieć, jakby jakaś część mnie umarła. - tłumaczyłam smutno.

- Rany... Skarbie, chodź. - wstała i podała mi rękę. - Weźmiesz prysznic, a zaraz po tym zrobię ci coś do jedzenia... Tylko gdzie tu jest łazienka? - zapytała.

- Ostatnie drzwi na prawo. - odparłam. Dzieczyna chwyciła mnie za rękę i uniosła z kanapy, następnie uniosła i zaczepiła o swoje ciało, tak doszłyśmy do łazienki. Mozolnie zaczęłam ściągać z siebie ubrania, finalnie blondynka pomogła mi i razem weszłyśmy pod prysznic.

Gdy już byłam czysta i świeża, udałyśmy się do kuchni, aby zrobić jedzenie.

- Na co masz ochotę? - zapytała.

- Szczerze, na nic. - odpowiedziałam ponuro.

- Uh.. - mruknęła pod nosem i zaczęła robić coś do jedzenia, po krótkiej chwili na stole postawiła kanapki i herbatę.

-Dzięki mała. - podziękowałam i zaczęłam powoli jeść.

Dzień minął zdecydowanie spokojniej dzięki Applejack, jednak nadal czułam się strasznie źle.

Przyjechaliśmy spowrotem do Canterlot na pogrzeb, bo właśnie tutaj na cmentarzu leży większość naszej rodziny. Byłam razem z tatą i Applejack w drodzę do kościoła na pogrzeb... Dzięki ukochanej jakkolwiek się trzymałam, bez niej na pewno nie dałabym sobie rady... Gdy weszliśmy do środka na poszczególnych ławkach zauważyłam przyjaciół i drużynę. W głębi duszy cieszyłam się, że są tutaj.

Pogrzeb nie zdążył się zacząć, a ja już płakałam... Byłam zrozpaczona, po pewnym czasie Applejack wyprowadziła mnie z kościoła, bo było mi aż słabo.

- Przynieść ci wodę? - zapytała narzeczona.

- Jeśli byś mogła. - odparłam cicho.

- To zaraz wracam, zaczekaj tu. - dała mi całusa w czubek głowy i poszła do najbliższego sklepu kupić wodę. Siedziałam i słuchałam mszy, chociaż byłam na zewnątrz wszystko było słychać. Nagle z kościoła wychyliły się Fleet Foot i Misty Fly.

- Wszystko w porządku Dash? - zapytała smutno białowłosa.

- Zrobiło mi się po prostu duszno. - odpowiedziałam.

- Trzymasz się jakoś Kraksa? - zapytała z troską Misty i kucnęła przedemną.

- Jest ciężko, ale dzięki Applejack jakkolwiek funkcjonuje. - powiedziałam.

- Cholera, w razie byś czegoś potrzebowała pisz, dzwoń... Postaramy się pomóc. - dodała druga i również kucnęła przedemną.

- Dzięki dziewczyny, będę pamiętać. - wyciągnęłam ręce, aby je uściskać.

Po chwili wróciła Applejack i dziewczyny wróciły do środka.

- Jestem skarbie. - powiedziała, gdy tylko znalazła się bliżej.

- Dziękuję. - wzięłam łyka wody i oddałam jej butelkę. - Nie wiem czy dam radę tam wrócić. - powiedziałam smutno.

- Spokojnie, nie spiesz się... Posiedź jeszcze, jestem obok, wszytsko będzie dobrze. - uśmiechneła się czule, jednak wyglądało to dziwnie, bo również była zapłakana.

Po siedziałyśmy jeszcze kilka minut i wróciłyśmy do kościoła, gdy usiadłam obok taty, wtuliłam się delikatnie jedną ręką w jego ramię, zaś drugą cały czas splecioną miałam z ręką Applejack. Msza minęła w miarę szybko, teraz jeszcze cmentarz i stypa... Totalnie nie rozumiem sensu tego, człowiek umiera, a my siadamy do jedzenia i rozmawiamy jak gdyby nigdy nic, no cóż taka tradycja.

Jak myślałam, że w kościele było źle, to byłam w błędzie, na cmentarzu było jeszcze gorzej... Płakałam dosłownie cały czas, ludzie podchodzili do nas kolejno i pocieszali... Jako ostatnia była już Applejack, więc razem udaliśmy się na stypę.

Posiłek minął szybko, jak najszybciej chciałam wracać do domu, więc zapytalam ukochaną czy pojedziemy do domu, a ta zgodziła się. Tata nie miał nic przeciwko, bo widział w jakim jestem stanie, on trzymał się zdecydowanie lepiej... Ale także cierpiał.

- Rainbow, może lepiej ja poprowadzę? - zapytała chwytając za kluczyki od mojego motocykla, które miałam w ręce.

- Tak, lepiej ty prowadź. - przytaknęłam, wsiadlam zaraz po niej na motocykl i wtuliłam się w nią mocno.

Podróż minęła szybko, od razu po wejściu do domu poszłam ubrać się w jakieś luźne ubrania, a włosy związałam w luźnego koka. Następnie usiadłam na kanapie w salonie i zaczęłam rozmyślać o tym wszystkim.

- W porządku słonko? - podeszła do mnie ukochana.

- Żyje jak widać. - powiedziałam smutno.

- Jeszcze wszystko się ułoży... Zobaczysz. - powiedziała i dała mi buziaka w czoło.

- Obyś miała racje... - dodałam i wtuliłam się w ukochaną.

AppleDash... wejście w dorosłośćOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz