Rozdział 12

16 0 0
                                    

Z.poznałem w czasie wojny. Gdy zaczął się zmasowany atak ruskich wojsk na Ukrainę, tysiące uchodźców zaczęło pojawiać się u nas, na wrocławskim dworcu PKP. Dobrzy ludzie z Wro zaczęli im pomagać. Jakimś cudem ja byłem jednym z nich. Tak, wiem, dobrzy ludzie i ja. Dziwne połączenie.

Trafiłem tam przypadkiem. Na dworcu zbierano żywność i odzież dla ludzi z Ukrainy. Rano zaniosłem tam wielkie torby z ubraniami, nową bielizną, stos kubków, koce oraz poduszki.
Zrobiłem coś dobrego. Raz na rok nawet takie skurwiele jak ja muszą wyzerować wszystkie swoje grzechy.
I już wracałem powoli do domu, już stałem pod Arkadami czekając na powrotny tramwaj, gdy na grupie zobaczyłem info że potrzebują pomocy na już. Pobiegłem szybko znowu na pkp. Typ z miejscowej piekarni przywiózł stosy pączków i dobrą chwilę nosiliśmy te tacki z garażu do biura pomocy. Przyszedłem na chwilę, zostałem na całe tygodnie. Bywało że czas przyspieszał aż za bardzo i zamiast kilku godzin, byłem tam 16h.
Co tam robiłem? Dosłownie wszystko.
Pomagałem z kupnem biletu na pkp, z wymianą walut w kantorze, ogarnialiśmy nowym lokum i pracę, dawaliśmy na miejscu ubrania i potrzebną chemię, wydawaliśmy posiłki i robiliśmy kawy. Sortowaliśmy też stosy darów, oraz nosiliśmy co cięższe bagaże przyjezdnych. Byliśmy od wszystkiego, a liczba potrzebujących tylko rosła z dnia na dzień.

I właśnie jednego z takich zabieganych dni poznałem Z. Była jedną z nowych, licznych uczestniczek. Młoda, ładna, zadziorna, z burzą kręconych brązowych włosów i z mądrym wyrazem twarzy. A może to grube okulary wizualnie dodawały jej punkty IQ. Pomagałem razem z nią na peronie, ogarnialiśmy świeżych ludzi i prowadziliśmy do nas, do poczekalni i do biura. Co jakiś czas robiliśmy sobie przerwę, bo było bardzo zimno, szliśmy we dwoje na gorącą herbatę i na tosty, by jakoś tam funkcjonować i nie paść.

Stojąc już na górze, na peronie, rozdzielaliśmy się wszyscy, by każdy z nas ogarniał inne wejście pociągu. No i stoję. Czekam. Po prawej ode mnie stoi Z. Po lewej jakaś inna laska. I nagle ta Inna Laska zagaduje do mnie. Prawie na wstępie chwali się że pracuje w modelingu i chce zostać aktorką. Czaruje mnie jakby była na rozmowie o pracę. Uśmiecham się do niej szeroko. Jestem miły.
I nagle patrzę w prawo.

Zobaczyłem wzrok Z. Wzrok który, gdyby mógł mordowałby całe narody i palił miasta. Szybko pożegnałem Inną Laskę i wróciłem do Z. Poczułem się że jestem jej i wyraźnie ona też chce być moja.

Dużo pisaliśmy ze sobą i wysyłaliśmy selfie, codziennie razem wstawaliśmy i zarywaliśmy też długiw noce, nie mogąc wcale przestać klikać w swoją stronę. Stało się to naszą rutyną i codziennością. Czymś tak naturalnym jak oddychanie. Wysyłaliśmy sobie dużo kiss emoji i kiedyś z tego zażartowałem, że upomnę się o te wszystkie buziaki na żywo. Zażądam zwrotu za każdy z nich.

Ona chętnie przyjęła te propozycję i policzyła każdy buziak jaki kiedykolwiek jej wysłałem. Było ich ponad 200.

Obiecałem że przy najbliższym spotkaniu oddam jej wszystkie te pocałunki. Spotkaliśmy się w okolicach dworca i celowo na powitanie tylko ją lekko przytuliłem. Resztę zostawiłem na deser.
Pojechaliśmy szybko do mnie tramwajem, ja nadal nie robiłem niczego głupiego.
Weszliśmy do mojego bloku.
A potem weszliśmy do winy.

I wtedy przypomniałem jej o umowie, zacząłem całować jej czoło i jej szyję. Usiedliśmy u mnie, dosyć blisko siebie i zacząłem skrupulatnie spłacać dług, licząc na głos każdy z pocałunków.
Dłoń, jeden. Przegub, dwa. Czoło, trzy. Policzek, cztery. Szyja. Kark. Plecy. Biust. Okolice ust. Kąciki. W pewnym momencie straciliśmy rachubę i po prostu skupiliśmy się na czystej i cudownej chwili szczęścia.
A potem przypomniałem sobie że wszyscy kurwa umrzemy i nic nigdy nie ma żadnego sensu. Wszyscy toniemy i utoniemy. Jedyna różnica, jak długo będziemy machać rękami zanim pójdziemy na dno.

Była młoda i niewinna. Poznawaliśmy się więc bardzo powoli i bardzo metodycznie. Są 4 bazy ale pomiędzy nimi są też inne rzeczy. My poznawaliśmy je wszystkie, czerpiąc czystą satysfakcję z każdej nowej rzeczy razem. Kochałem robić jej malinki i ona mi także. Chodziłem cały mocno pogryziony, szyja siniała mi od zamalinkowania, ale nosiłem je dumnie, jak medale i ordery.

Spotykaliśmy się, głównie na pkp i we Wroclavii jeszcze przez kilka tygodni. Potem zaczęliśmy widywać się już tylko u mnie w domu. Można nawet powiedzieć że ze sobą chyba chodziliśmy. Coś było na rzeczy ale ona nie mieszkała we Wrocławiu, ja dużo czasu spędzałem w pracy. Mijaliśmy się i rzadko mieliśmy czas dla siebie.
Byłem z nią szczęśliwy gdy była obok.

Jednak niestety, życie miało inne plany dla nas obojga, wyraźna różnica wieku i planów na najbliższe lata, szybko zabiła  naszą znajomość i poderżnęła gardło tej krótkiej miłości.
Ona Zka, ja Millennials, ta przepaść zjadła nas i połknęła w całości.

Tysiąc Pierwszych RandekOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz