Od początku źle się czułam. Ale to, co jest teraz, nijak się ma do tego, co przeżywałam w ciągu ostatnich paru tygodni. Teraz jest tak, lekko licząc, pięćdziesiąt razy gorzej. Wyglądam tragicznie i czuję się jeszcze gorzej. Lekarze podejrzewają anemię, co w moim stanie potrafi być cholernie niebezpieczne i może prowadzić nawet do utraty ciąży.Abstrahując już od tego, że jestem biała jak kartka papieru i potrafię zwymiotować nawet po napiciu się wody, wszystko mnie boli tak, że ostatnio czołgałam się na łokciach, żeby dojść do łazienki i się wysikać. Pewnie wyglądało to śmiesznie, ale mi absolutnie nie było wtedy do śmiechu. Wręcz przeciwnie, dziś stałam pod prysznicem ponad czterdzieści minut i dosłownie wyłam z bólu, nie umiejąc do końca jasno określić, co tak naprawdę mnie boli. Nie można mnie rozśmieszyć, a jeśli już się tak stanie, zwijam się z bólu przez dłuższą chwilę, która dla mnie ciągnie się jak lata.
***
-Jak się czujesz?- pyta Alek, a usta układają mu się w coś na kształt niewyraźnego półuśmiechu.
-Jak Zośka dzień po naszym weselu. Pół nocy z głową w kiblu, a i tak ledwo kontaktujesz. Tyle że on urządził sobie z tym waszym Orszą zawody w chlaniu na czas, a ja mam anemię- powiedziałam słabo.
-Nawet nic nie mów. Chwilami odnosiłem wrażenie, że oni się na tym weselu bawili lepiej niż my.To znaczy, Orsza się bawił, bo Zocha to tylko ściany podpierał. I jeszcze był zdziwiony, że zaliczył zjazd, bo on,,wcale tak dużo nie pił". Własny ojciec się z niego śmiał- przypomniał mi, wybuchając śmiechem.
-Co? Kiedy?
-Rano po weselu rozmawialiśmy. Mówił, że nie pamięta, żeby kiedykolwiek nawalił się tak jak jego własny syn.
-Przestań...ja się nie mogę śmiać-jęknęłam.
***
Kiedy poczułam się trochę lepiej, postanowiłam pójść spać. Już prawie zasypiałam, kiedy usłyszałam pełne przerażenia:
-Kochanie, nie umieraj!
-Alek, do cholery, daj mi spać!-wrzasnęłam.
-Przepraszam- zreflektował się, całując mnie w policzek.
Obudziłam się po kilku godzinach. Znowu bolało. Tym razem dyskomfort koncentrował się w dolnej części brzucha( czyli z reguły tam, gdzie zawsze) i promieniował do pleców.Jest mi raz zimno, raz gorąco. Trzęsę się. Trwa to wprawdzie tylko chwilę, ale ja już jestem tym wszystkim wykończona. Moja głowa zaczyna tworzyć czarne scenariusze. Jednym z nich jest sepsa, a co za tym idzie, śmierć.
-N- nie chcę umierać-wycedziłam, a z oczu lecą mi łzy.
- Nie umierasz- uśmiechnął się do mnie.- To tylko atak paniki- dodał spokojnie.
To ja tu się męczę i odchodzę od zmysłów, a on się do mnie szczerzy jak idiota, pomyślałam.
-Co się tak cieszysz jak głupi do sera?- spytałam ochryple.
- Bo tu jesteś.
- Może i jestem, ale wyglądam jak trup- wywróciłam oczami.
- Nieprawda. Ślicznie wyglądasz.
- Mógłbyś chociaż udawać, że potrafisz kłamać- mruknęłam wyraźnie zirytowana..
- Kocham cię, złośnico.
-Alek..
-Tak?
-Gdyby to się jednak stało, proszę, nie zostawiaj mnie. Przynajmniej nie od razu, dobrze?
-Czekaj, czekaj. O czym ty teraz mówisz?
-Nie udawaj głupiego- zażądałam.
-Baśka, ja naprawdę nie rozumiem.
-Dobra, powiem wprost. Gdybym jednak straciła to dziecko, nie uciekaj ode mnie. Albo chociaż nie tak od razu.
-Pojechała po bandzie- szepnął do siebie.
-Co?
-Ty jesteś nienormalna? Jak ja bym cię niby mógł zostawić, co? Nie miałbym serca zostawić takie cudo, jakim ty jesteś.Cokolwiek by się teraz nie działo, nie będziesz z tym sama, rozumiesz?
-Teoretycznie-pokiwałam głową.
- Co by się nie działo, będzie dobrze- zapewnił.
Uwierzyłam
Kochani moi!
Tak, wiem, te ostatnie dwa rozdziały są nudne jak flaki z olejem, ale spokojnie ,to tylko przedsmak tego, co będzie w następnym. Nie mogę Wam zdradzić, co się będzie działo, ale mogę polecić zgromadzenie sobie sporego zapasu chusteczek, bo będzie bardzo, bardzo smutno. Możecie obstawiać w komentarzach, co się będzie działo. Podpowiedź macie wyżej(;
Do następnego!
P.
CZYTASZ
Białe róże| Kamienie na szaniec
FanfictionBasia Sapińska poprzez korepetycje z matematyki poznaje Alka Dawidowskiego. Początkowo ich znajomość opiera się tylko na pomocy dziewczynie w zrozumieniu trudnego dla niej przedmiotu. Relacja młodych zaczyna się rozwijać. Jednak na drodze do ich szc...