Rozdział 2

5.5K 116 33
                                    

Porcelanowa miska stała przede mną wypełniona mlekiem i kolorowymi płatkami dryfującymi na powierzchni. Od kilkunastu minut przyglądałem się porcji jedzenia na, którą ani trochę nie miałem ochoty. Delikatnie przesuwałem łyżką powodując, że przesiąknięte płatki poruszały się za nią. Byłem tak na tym skupiony, że rozmowy nagle ucichły. Zastąpiły je niezrozumiałe szmery, a obraz przed oczami był rozmazany. Do czasu kiedy nie poczułem lekkiego mrowienia na swoim ramieniu. Zauważyłem na nim smukłą dłoń, która należała do Charlott. Długie paznokcie w niezbyt stonowanym kolorze. Wszystko nagle rozjaśniało i wyostrzyło swoje rysy.

- Tyler, mówię do ciebie od kilku minut - spojrzałem na jej twarz, czując nieprzyjemne dreszcze przechodzące po całym moim ciele.

- Nie usłyszałem - wstałem od stołu, zabierając miskę i odkładając ja do zlewu.

- Wydajesz się czymś przytłoczony, może mogę ci w tym jakoś pomóc - siedziała dalej z Calebem przy stole, popijając swoją karmelową latte.

- Mówiłem już, że nie potrzebuje twojej pomocy - uśmiechnąłem się sztucznie.

Tak naprawdę miałem miliony powodów, by obarczyć ją za skutek mojego zachowania. Jednak tak jak przez większość czasu wybrałem milczenie. Nie było sensu wykłócać się kolejny raz o rzeczy, na które nie miałem wpływu. Nie było to jednak ze strachu, gdy byłem mały.

Kierowałem się już w stronę pokoju, aby przesiedzieć tam kolejny zaczynający się dzień, kiedy ten przemiły głos znowu dotarł do moich uszu.

- Skoro tak, to proszę, przejdź się do tego sklepu za rogiem. W lodówce nic nie ma, a nasza gosposia ma przyjechać dopiero za kilka dni. Na blacie masz pieniądze - odwdzięczyła się do mnie swoim uśmieszkiem. Posłała mi jeszcze jeden z jej fałszywych uśmieszków. Tak jak w swoim zwyczaju zaczęła przeglądać nowe gazety, popijając słodki napój.

Zawsze spędzała tak poranki.

Podszedłem do blatu kuchennego, znajdując na nim kilka banknotów. Zabrałem je z nadzieją, że nic już więcej nie usłyszę. Zwinnie przeszedłem do przedpokoju, wkładając swoje buty na nogi.

Na zewnątrz było chłodno, a wiatr wiał we wszystkie możliwe strony. Mimo wszystko pogoda była przyjemna i powodowała, że chociaż przez chwilę miałem siły, by otworzyć oczy. Założyłem na głowę kaptur, a ręce włożyłem do kieszeni czarnej bluzy. Kierowałem się dosyć wąskim chodnikiem przed siebie. Drogę zapamiętałem przez wczorajszą podróż, kiedy mijaliśmy budynek, w którym prawdopodobnie znajdę jakieś jedzenie. Mijałem po drodze małą garstkę ludzi, która i tak jedynie śpieszyła się, aby wsiąść do samochodu i pojechać do pracy. Przynajmniej tak zakładałem.

Doszedłem do skrzyżowania, gdzie po drugiej stronie stał dosyć obskurny budynek z wielkim ledem nad wejściem. Szybko przedostałem się na drugą stronę, przyglądając się temu miejscu. Nie wyglądało ono zbyt zachęcająco. Na pewno nie wyglądało na pasujące miejsce do osiedla, w którym mieszkałem.

Już na pierwszy rzut oka można było dostrzec, że ojciec kierował się tylko potrzebą mieszkania w dość godziwym miejscu. Nawet podczas tego krótkiego spaceru zauważyłem, że wszędzie był porządek bez nawet małego papierku na ulicy.

Wszedłem do środka, a cicha muzyka wybrzmiewa w całym pomieszczeniu. Kolorowe plakaty zachęcające do kupowania. Mnóstwo półek, na których były poustawiane produkty. Zacząłem chodzić pomiędzy alejkami, przyglądając się kolorowym opakowaniom.

Pokierowałem się do następnej alejki, widząc po drodze starszą kobietę, która z wyraźnym zainteresowaniem zaczęła się mi przyglądać. Stałą za blatem a na swojej koszulce miała przypiętą plakietkę ze swoim imieniem. Sklep nie był za bardzo zadbany, co odzwierciedla jego wygląd z zewnątrz. Nie kręciło się w nim także za dużo potencjalnych kupców. Nie było tutaj także produktów z wyższych półek, które często widziałem w swojej lodówce.

Trust meOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz