Sakaro już czekał w gotowości, więc Aria tylko pozostawiła prezent w domku i ruszyli. Iku, który dostatecznie wrócił do zdrowia szukał czegoś w szafie i natknął się na spinkę. Przyglądał się jej przez jakiś czas. Domyślał się, że księżniczka musiała ją zostawić na czas akcji. Zaraz wyczuł znajomy mu już zapach Garona, zatem wiedział, że to od niego. Trochę go to gryzło, przez myśl mu nawet przeszło, aby ją zniszczyć, ale odrzucił ten niedorzeczny pomysł. Siedział zdołowany na krześle i patrzał na nią niczym na przeciwnika. W jego głowie burzyły się myśli jak morze podczas sztormu. Ogarnięty przez frustrację wstał i postanowił zająć się jakąś lekką pracą. Nie miał konkretnego pomysłu, więc chwycił za miotłę. Leniwie wymachiwał szczotą o twardym włosiu. Co jakiś czas stawał i podpierał się na drewnianym drągu, rozmyślając nad swoim rywalem. Zastanawiał się jak on wygląda. Chciał go zobaczyć, poznać urodę mężczyzn tej rasy. Dzięki temu też planował ocenić własne szanse. Równie mocno ciekawiła Ikiego budowa ciała. Cario miał stosunkowo wątłą sylwetkę, ale wspominał, że różnie u nich z tym bywa. Skoro Aria wyznała mu, że się go obawia, w głowie Akise widniał obraz wielkiego chłopa. Nawet dodał mu blizny na mocno zarysowanej twarzy. Mrożące krew w żyłach spojrzenie i długie, ciemne włosy. Było to jedynie wyobrażenie, które bez problemu zawitało mu w głowie. Nie musiało być ono słuszne. Iku po prostu chciał mieć jakiś punkt zaczepienia. Ta sprawa tak go męczyła, że chyba pierwszy raz w życiu tak długo wykonywał jakąś czynność. Co prawda był to piętrowy budynek, ale każdy uwinąłby się z tym szybciej. Z pewnością o wiele szybciej.
Po ponad dwóch godzinach jazdy Garon dotarł do opuszczonej szkółki. Ptak, który był mu przewodnikiem usiadł na dachu domu znajdującego się kawałek dalej. Urokowiec pozostawił swojego wilka przed zniszczałą bramą, prowadzącą na tamten teren. Nie szedł zbyt szybko lekko zarośniętą drogą utwardzoną kamieniem. Tylko raz się rozejrzał mijając wejście, a potem szedł pewnym krokiem w stronę naprawionego kryształem budynku. Garon doskonale wiedział, że twórcą tego minerału była poszukiwana przez niego osoba. Niestety nie miał pojęcia czego się spodziewać, gdyż nie wyczuwał wewnątrz żadnego źródła mocy. Co prawda Aria nigdy nie dawała jej u siebie wyczuć, nawet w swoich tworach. W każdym razie nie wyglądał na zaniepokojonego. Szedł jak zazwyczaj zaszyty w swój czarny strój. Wzrok miał skupiony na solidnych drzwiach wejściowych od starego budynku. Wszedł do środka i ujrzał Ikiego, siedzącego odwrotnie na krześle oraz wpatrującego się w spinkę, którą dał Arii. Wyciągnął wąski miecz wiszący gdzieś u wewnętrznej strony jego długiego płaszcza. Pierwszy raz w życiu zobaczył kogoś o takim wyglądzie. Najbardziej zastanawiało go, dlaczego nie wyczuwa u tej istoty żadnej mocy.
Iku po usłyszeniu, że ktoś otwiera drzwi, odwrócił głowę w stronę przybysza. Przestraszony zerwał się z krzesła i dobył kryształowego miecza, którego Aria wcześniej zostawiła mu jako obietnicę powrotu. Akise zmierzył wzrokiem mężczyznę. Na pierwszy rzut oka nie wyglądał on sympatycznie. Spojrzenie Garona przeszywało go na wylot. Ten spokojny wyraz twarzy i pozycja, zbyt wiele nie zdradzały. Mimo że miecz miał skierowany na niego to trzymał go dość swobodnie. Może nie miał zamiaru zaatakować albo był to jego sposób na dezorientowanie przeciwnika. Białowłosy naprawdę nie spodziewał się, że przyjdzie mu skonfrontować się z potencjalnym kandydatem na męża jego ukochanej.
- Gdzie jest dziewczyna? – zapytał Garon sądząc, że obcy mógł coś jej zrobić.
- Czemu miałbym ci to mówić?
- Jestem jej gościem i przybyłem po nią. – mówił, wbijając wzrok w nieznajomego.
- Nie ma jej tu.
- Kim jesteś i co robisz w tym miejscu?
- Czy to ważne?
- Owszem ważne, gdyż jestem mieszkańcem tego królestwa, a ty nie wiem czym.
CZYTASZ
Adnaren | Upadek |
FantasyAria żyje w królestwie oddzielonym przez tajemniczy i niezdobyty mur od pozostałej części kontynentu. Mimo młodego wieku zawsze bierze na siebie całą odpowiedzialność, jednak jedno nierozważne zachowanie zmienia jej całe życie. Pewnego dnia przypadk...