19. My star

168 15 0
                                    

Musieliśmy tam wrócić.
Czy chcieliśmy?
Nie.
Musieliśmy?
Też nie.

Tylko, coby to dało, gdybyśmy uciekli?
Przecież dobro zawsze wygrywa. Tylko ja nie jestem dobry. To nie przez to, że jestem diabłem. Jeśli ich definicją bycia dobrym, jest milczenie i pozwalanie na pomiatanie sobą, byleby tylko inni mieli o tobie dobre zdanie. To nie jestem dobry. Lubię mieć swoje zdanie, kwestionować „dobre" wybory i popełniać błędy. Lubię żyć, bo życie samo w sobie jest piękne. Świat, natura i ta codzienność. Czemu mam odbierać sobie coś tak pięknego z powodu jakiś paru „świętych".

Pora wziąć sprawy we własne ręce.
I skopać niebu tyłek.
Po co?
Dla świętej zasady.

Stanąłem na równe nogi, pomagając zrobić to samo Aziraphalowi. Uśmiechnął się smutno wiedząc co nas czeka.

Przytuliłem go mocno do siebie.
Nie wiem, co się stanie. Boję się, ale to nic złego. Mamy siebie, tyle mi wystarczy.

Nawet jeśli boski plan się posypał, my nadal tu jesteśmy. Musimy sobie poradzić z pomocą Boga, czy nie i tak wygramy. Jesteśmy sobą, a tego nikt nie zmieni.

Zdecydowaliśmy się pójść tam tylko we troje. Gabriel, ja i Aziraphal. Czemu nie wzięliśmy jej ze sobą, skoro chcieliśmy ją tak koniecznie znaleźć pytacie? Może dlatego, że uciekła szybciej, niż zdążyłem mrugnąć. Trudno, nie będę wciągać jej w to. Szczególnie po tym, co zrobiłem.

– Tak zwyczajnie tam teraz wrócimy? Nie zabiją nas na wejściu?– Spytał Gabriel.

– Możliwe, że nie zdążymy nawet tam dojść, a już będą na nas czekać. Ile czasu upłynęło?– Wiem, że na pewno nasza wędrówka tutaj trwała dzień...

– Jesteśmy tu trzy dni.– Odpowiedział Archanioł.

– Jak to trzy dni?! Nawet jeden nie upłynął.

– Ech... nad nami jest coś w rodzaju bariery. Nie zauważyłeś, że nie było tutaj nawet wieczoru, a co dopiero nocy? Nie ma to teraz znaczenia. Idziemy?

– Tak, idziemy.– odpowiedziałem zgodnie z aniołem.

••••

Dotarliśmy pod bramy nieba stosunkowo szybko. Kamień, który stworzył barierę, płonął żywym ogniem w rękach Gabriela.

– Pomyśleć, że pierwszy cud stworzył tak dupek.– Mruknąłem

– Przynajmniej doprowadzi nas do niego. Zaraz przekroczymy bramę, miejcie się na baczności. Jest dziwnie pusto.

– Jasne Gabi, przyśpieszmy, kamień przygasa.– Archanioł prychnął na mnie, ale posłusznie przyśpieszył.

Świst skrzydeł rozniósł się po całym korytarzu. Nikogo nie było. Nawet główna hala pozostawiona była bez opieki. Nie pozostało nam, więc nic innego jak polecenie na główny ogród, zaraz przy sali modlitw. W tym ogrodzie właśnie stworzono pierwszych ludzi, tutaj wszystko miało swój początek. Teraz również i swój koniec...

Wielki snob światła wisiał nad ogrodem. Czy to był Metatron? Nawet jego forma jest zbliżona do Boga. Tylko, czemu nic nie robi? Dlaczego nie ma tu nikogo?

—, Czemu nic nie mówisz! Stoimy przed tobą gotowi do walki, śmiało no choć!— Prowokowałem go, ale on nawet nie drgnął.

— Teraz to nie ma już sensu.— Powiedział Gabriel. — Nie ma nieba bez Boga. Nie ma też i bez niego aniołów.— Dodał.

—, Czyli wszystko poszło na marne? Po co te plany, po co to wszystko?! Koniec końców i tak przegraliśmy...— Załkał Aziraphal.

— Nie rozumiesz, nie ma o co walczyć. Nikt nie przegrał, ale też nikt nie wygrał. Zostaliśmy oszczędzeni.— Gabriel poszedł do Metateoria razem z kamieniem, który stworzył.— To ostatni cud. Niech, chociaż teraz posłuży do czegoś dobrego.— Gabriel uśmiechnął się smutno. — Byłem głupi, myśląc, że mogę doświadczyć zmiany po tym, co zrobiłem. Przepraszam was za... wszystko i dziękuję...

To ostatnie co powiedział, zanim roztrzaskał kamień. Jego, jak i Metatrona spowił boski ogień. To gorsze od sądu ostatecznego. Bo zabija cię coś, co dało ci życie...

Sweet Night my star  •Aziraphal x Crowley•Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz