Rozdział 1

1.1K 49 11
                                    


Ostatni raz zaciągnęła się papierosem i rzuciła niedopałek na chodnik. Odruchowo przydeptała go obcasem, choć deszcz lał się bezlitosnymi, zimnymi strugami. Podniosła wzrok, dokładnie wiedząc co ujrzy. Ściśle przylegające do siebie budynki na Grimmauld Place nie pozwalały nieproszonym na poznanie ich tajemnicy.

Lecz ona, Hermiona Jean Granger, była jedną z niewielu, którzy doskonale wiedzieli, co to za miejsce. Zmrużyła oczy i naciągnęła głębiej kaptur. Kolejne zebranie Zakonu Feniksa. Kolejne niepowodzenie.

Choć Voldemort został pokonany już ponad 3 lata temu, wojna nadal się toczyła. I wciąż zbierała swoje żniwo. Śmierciożercy nie chcieli oddać władzy. Zaciekle bronili każdej posady w Ministerstwie Magii. Walczyli o każdy budynek w Londynie. Okupowali nawet najmniejsze skrawki terenu, zupełnie nie zważając na to, w której części Anglii się znajdowały.

Nie czekając, aż całkowicie przemoknie, przeszła w końcu przez ulicę. Gdy tylko położyła dłoń na klamce furtki, wyrósł przed nią jeszcze jeden budynek. Ten z numerem 12.

Przez te wszystkie lata zdążyła tak samo mocno znienawidzić to miejsce, jak je kochała. Nie raz znalazła tu schronienie i pocieszenie, ale także ból, łzy i cierpienie. Ale teraz? Teraz jedyne, co odczuwała przychodząc tu, to znużenie i bezsilność.

Weszła po kamiennych schodkach, zdejmując w końcu mokry od deszczu kaptur. Pchnęła solidne drzwi i od razu się skrzywiła. Pomimo upływu czasu w domu nadal pachniało stęchlizną. Przywodziła na myśl opuszczony, dawno zapomniany budynek, choć od lat mieszkała w nim przynajmniej jedna osoba. Zrzuciła z siebie długą podróżną szatę i powiesiła w rogu. Z kuchni już dobiegały odgłosy dyskusji.

- Musimy uderzyć w sektor C, tam jest ich najmniej. - odezwał się jakiś brunet. Nie znała go dobrze, kojarzyła tylko, że od jakiegoś czasu pojawia się na spotkaniach Zakonu Feniksa.

- Może i jest ich najmniej, ale za to są najbardziej ufortyfikowani. Powinniśmy uderzyć ze wschodu. Tam się nas nie będą spodziewać. - powiedział Ron. Przez lata bardzo zmężniał. Włosy strzygł krótko, niczym żołnierz. Przybyło mu też blizn. Szczególnie jedna rzucała się w oczy. Ciągnęła się z prawej strony czoła, przez skroń, policzek, szyję, aż do obojczyka.

Hermiona doskonale pamiętała akcję, w której "dorobił się" tej wątpliwej ozdoby. Tylko cudem ostrze zaklętego sztyletu ominęło wtedy jego tętnicę szyjną. Centymetr w lewo i byłby martwy.

Nikt nawet się nie poruszył, gdy weszła do kuchni. Wlepiali oczy w jakieś plany porozkładane na stole. Stanęła z boku, tuż przy kuchence, by odrobinę rozgrzać zmarznięte ciało. Wsłuchiwała się w to, co mówili, ale niewiele ją to obchodziło.

Kolejna misja, kolejne ofiary. Od przeszło roku walki nie przynosiły praktycznie żadnych rezultatów. Obie strony tylko na tym traciły, ale nikt nie zamierzał odpuścić. Znała jednak swoje obowiązki i brała udział w akcjach. Nadal wierzyła, że nadejdzie jakaś zmiana. Poza tym, nie mogłaby stać bezczynnie, podczas gdy ginęli cywile.

Cywile... Też kiedyś była cywilem. Teraz nazywali ją per generał. Miała swój oddział i dowodziła niezliczoną ilością misji. Tylko po co?

Wyciągnęła kolejnego papierosa i odpaliła. Dawno już przestali jej zwracać na to uwagę. Chcąc nie chcąc, wsłuchiwała się w szczegóły dotyczące planowanej akcji. Kto ją dostanie? Miała nadzieję, że nie ona. Dopiero co wróciła z terenu. Nadzieja ta była jednak płonna. Ron właśnie wspomniał jej imię. Czyli jednak kolejna walka...

- Nie wyglądasz na zachwyconą. - szepnęła Cho, przechodząc obok niej.

- Wiesz, jak jest. - skrzywiła się lekko. Wiedziała, że Krukonka miała podobny stosunek do toczącej się wojny.

Sabotaż - DramioneOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz