Rozdział 27.

3.3K 63 1
                                    


Wieczorem do domu moich rodziców przyszło państwo Kallen na razie bez Carla, którego jeszcze nie było w domu tak samo jak Louisa, który mu pomagał, nie wiedziałam go od rana. Luciano nie odezwał się do mnie od rana. Martwiłam się choć sama się przed tym mocno broniłam. W tym momencie z kuchni niosłam talerze do jadalni, które położyłam na stole.

- Ci nasi synowie to się zarobią - powiedziała pani Yolecyn zerkając na wyświetlacz telefonu. Usiadłam obok mojej mamy i jej spojrzenie padło na mnie.- Kim jest ten mężczyzna, który mieszka u Carla? Nie zdążyłam się mu zapytać dzisiaj ale wydaje się podejrzany.

- Masz rację Yolecyn jest bardzo podejrzany - odparł mój tata w tym momencie wyciągając z szafki butelkę whisky, którą postawił na stole.- To chłopak Tori - dodał i obrzucił mnie złym spojrzeniem. Westchnęłam i pokręciłam głową.

- Och Victoria nic dobrego z tego nie będzie dziecko - odparła pani Kallen.

- Wiem - rzuciłam i wstałam z krzesła.- Pójdę zagrzać jedzenie.- Nie lubiłam kiedy inni narzucali mi swoje mądrości. Ale tym razem było w tym trochę prawdy, ale i tak mnie denerwowało, zwłaszcza, że nie wiem co tak naprawdę jest pomiędzy mną a Luciano. Sam mi mówił, że nic między nami nie ma i nie będzie ale sprawia wrażenie, że ta zasada już dawno nie istnieje. Wyciągnęłam naczynie z makaronem z lodówki i postawiłam je na blacie. Wtedy rozległo się pukanie do drzwi. Poszłam je otworzyć i moim oczom ukazał się Carl i Louis.

- Hej Tori - powiedział Kallen i mnie objął.

- Cześć - odparłam i wpuściłam ich do środka.- Twoi rodzice już są. Zaraz zrobię kolację.- Zamknęłam drzwi i spojrzałam na brata, który wbił we mnie spojrzenie.- O co chodzi?- spytałam gdy Carl odszedł do jadalni.

- O nic - wzruszył ramionami.- Przepraszam, że przedwczoraj tak na ciebie naskoczyłem. Sama wiesz, że go nienawidzę i, że to się nie zmieni.

- Wiem - uśmiechnęłam się.- To się chyba nigdy nie zmieni.

- Na pewno - dodał.- Myślałem, że tu będzie. Wyleciał już do Filadelfii?

- Nie.. nie wiem - powiedziałam.- Wiesz co chyba pójdę do niego zobaczyć.

- Siostra, odklej się od niego w końcu, proszę - rzucił idąc do reszty.- Uważaj.- Narzuciłam na siebie bluzę Louisa. Na dworze wieczorem było naprawdę zimno. Weszłam na posesję Kallewnów. Drzwi wejściowe były jak zawsze otwarte. Udałam się od razu na górę do mieszkania Carla.

- Luciano?- weszłam do środka ale nikt mi nie odpowiedział. Zaczynałam się niepokoić, że naprawdę bez słowa opuścił Norwegię.- Luc..- gdy weszłam do pokoju, który oddał mu Carl zamarłam. Zobaczyłam go siedzącego przy łóżku na ziemi. Z jego rany leciała krew i chyba był  nieprzytomny.- Boże Luciano - kucnęłam przy nim i chwyciłam jego twarz w dłonie, był okropnie blady. Myślałam, że zaraz się popłaczę na myśl, że nie żyje ale na szczęście tak nie było. Wzięłam z łóżka jego koszulę i przydusiłam ją do rozwartej rany po postrzale.- Chryste..- drżącą ręką z kieszeni dresów wyciągnęłam telefon i zadzwoniłam do pani Kallen, która była na szczęście pielęgniarką.- Potrzebuje pani szybko w mieszkaniu Carla..- powiedziałam gdy odebrała.

- Co się..?- zaczęła ale jej przerwałam drżącym głosem, a w oczach zaczęły zbierać mi się łzy.

- Proszę..- rzuciłam telefon na łóżko. Bałam się okropnie. Teraz przed oczami miałam go leżącego w restauracji na podłodze, ale wtedy pomagał mu Lorenzo, który doskonale wiedział co musi robić, a ja byłam za bardzo roztrzęsiona. Bałam się, że umrze choć tyle razy mu tego życzyłam. Nagle do pokoju wbiegła pani Yolecyn, a za nią cała reszta jej rodziny oraz moja.

Tʜᴇ Dᴇᴘᴛ / 1Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz