Rozdział 1

797 76 9
                                        

Zabiłem. Zabiłem go. Udało mi się. On zabił moich rodziców, a ja zabiłem jego - powtarzałem sobie w myślach patrząc na zmasakrowane ciało mężczyzny. - Jestem wolny. Mogę zabijać. Tak. Będę zabijać. Dużo. Dużo. Wszystkich. Zabije wszystkich. Tak.

- Jack! Wstawaj!
- Czego chcesz Jefff?!?
- Rusz dupe to się dowiesz. - powiedział. Był zdenerwowany. Czułem to, a wręcz wiedziałem.
- Przecież się nie pali... - Tak. Wiem. Droczę się z nim. Jestem okropny.
- Jakbyś miał oczy to bym ci je wydłubał. - syknął - A teraz rusz się musimy spadać. Policja jest blisko. Musimy się wynieść na kilka miesięcy z miasta.
- Ehhh... dobra. A myślałem, że dzisiejszej nocy się trochę zabawię. - skierowałem swój wzrok na nóż w kieszeni Jeffa i pomyślałem ze smutkiem, że chyba nici z zabawy.

Nowe miasto. Powietrze pachnie inaczej. Jest spokojne. Za spokojnie. Ale od tego ja tu jestem. Uwaga. Uwaga niech wszyscy przygotują się na odwiedziny Jacka. Tak właśnie. O to chodzi.

Minęło już kilka dni od mojego przyjazdu, a ja zabiłem zaledwie trzy. Boże Jack ale ty  żałosny jesteś! Siedziałem właśnie na jednym z drzew w parku i przyglądałem się przechodniom. Wśród nich były same pary, co trochę mnie zasmuciło. Tak bardzo chciałabym być normalny. Chodzić po mieście i nie zawracać na siebie głębszej uwagi innych ludzi. Nienawidzę swojego życia. Jedynie zabijanie jest dla mnie pocieszeniem. Siedziałem na tym drzewie dość długo, aż zaczęło się ściemniać. Nagle zobaczyłem ją. Tak to była ona. Kłuciła się z jakimś chłopakiem. Nie mogłem usłyszeć o czym ale byłem pewny, że tą dziewczyną jest Marika.


Eyeless JackOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz