Rozdział 1

1.2K 136 19
                                    

Nienawidziłam Londynu. Ponure miasto, każdy myślał tylko o sobie. Ciągle lało i jakby tego było mało, na autobusy czekało się godzinami. Był jednak jeden plus - łatwo tu zniknąć. W skużanej kurtce, z kapturem na głowie i słuchawkami w uszach przemykałam niewidzalna między pędzącymi biznesmenami. Teoretycznie do domu nie miałam daleko. Ale nie lubiałam się spieszyć. Szłam więc spokojnie, wpatrzona w moje czekoladowe vansy i nuciłam cicho jakąś piosenkę Nirvany, gdy nagle poczułam jak uderza we mnie fala lodowatej wody.

- Cholera - syknęłam, podnosząc głowę.

Szybko pędzący nissan zniknął już za zakrętem, ale nie miałam wątpliwości, że to właśnie on zgotował mi ten lodowaty prysznic. Z rozpaczą zerknęłam na swoje odbicie w szybie wystawowej sklepu z zabawkami. Rude loki pod wpływem deszczu zakręciły się jeszcze bardziej, kurtka wisiała na mnie jak mokra szmata, a tusz całkowicie mi spłynął.

Zagryzłam wargi i przyspieszyłam. Jak mnie ktoś teraz zobaczy, chyba umrę. Mówiłam już, jakiego mam okropnego pecha? Nie? Los to świnia i najwyraźniej z całej siły pragnie mojej śmierci. Pewnie myślisz teraz, że jestem pesymistką, że przesadzam... Ale czy akurat teraz, akurat tą ulicą musiała iść grupka wrednych, roześmianych panienek z mojej szkoły? Nie. Ale szła, a dla mnie nie istnieje coś takiego jak przypadek. Spuściłam głowę i rozpaczliwie rozejrzałam się w poszukiwaniu drogi ucieczki, ale zbawienia jak nie było tak nie ma. Uspokój się, kobieto, nakazałam sobie, ale dobrze wiedziałam, że nic z tego. Trzy pary czerwonych szpilek udarzały o chodnik w tym samym tempie. Oto i one. Święta trójca barbie, jak zwykłam je nazywać. Nie odważyłam się podnieść wzroku, ale mogłam je sobie dokładnie wyobrazić. Bluzeczki odsłaniające pępek, idealnie podkreślające ich chude, umięśnione brzuchy. Krutkie spodenki po mimo paskudnej pogody. Idealny makijarz, proste niczym od linijki, farbowane na blond, włosy. I te sztuczne uśmieszki odsłaniające nienaturalnie białe zęby. Jednym słowek - chodzące ideały, wpędzające normalnych ludzi w kompleksy. Nagły podmuch wiatru zerwał mi kaptur z głowy. O Boże! Tylko nie to!

- Merida, hej - i wszystko stracone. Niech szlak trafi tego cholernego nissana.

Merida to przezwisko nadane mi od razu po wypuszczeniu do kin "Meridy walecznej". Oczywiście, nie miałam nic z tej wojowniczej księżniczki... No może tylko włosy. W kwesti charakteru, byłyśmy raczej przeciwieństwami.

- Hej, Ellie - wymamrotałam i ponownie naciągnęłam kaptur. - Spieszę się trochę.

- Szkoda. Myślałam, że wybierzesz się z nami na kawe, ale nic na siłe - głos zabrała Lindsay.

- To leć, buziaki. Tylko... zdradz mi jeszcze jaki to projektant zapoczątkował modę na topielice emo? - znowu Ellie. Miała niewinny, słodki głosik.

- Słucham? - warknęłam.

One jednak już poszły, zanosząc się śmiechem. Wstrętne gadziny! Moja wewnętrzna Merida rwała się do walki, krzycząc na całe gardło: no choćcie, dalej, dalej, na gołe klaty. Ale ja tylko zagryzłam zęby i pożałowałam, że nie mam pod ręką jakiegoś kamienia... albo cegły...

----

- No jesteś wreszcie! - Agnes z rozpaczą spojrzała na mnie. - Na boga, wpadłaś do stawu?

Dyskretnie ją zignorowałam i powiesiłam kurtkę na kaloryferze.

- Gdzie tata?

- W kuchni - odpowiedziała, dopadając od razu mojego nakrycia ze skóry i mamrocząc coś o tym, że takich ubrań nie suszy się w taki sposób.

Podreptałam do łazienki, przemyłam twarz, zmyłam to co zostało ze skromnego makijarzu i włożyłam suche ubrania. Mokre włosy owinęłam ręcznikiem, tworząc na głowie pokaźnych rozmiarów turban i wyszłam. Teraz wszystko bym oddała za kubek gorącej kawy. I wcale bym się nie zdziwiła, jakby się okazało, że Seryjny Złodziej Kawy był dziś u mnie w domu...

---

- To tylko dwa tygodnie - ojcie spojrzał na mnie wyczekującą spod papierów, porozwalanych na całym stole.

"To jakiś żart?"

Napiłam się kawy - jednak los się do mnie uśmiechnął - by odwlec odpowiedz.

- Dwa tygodnie to dużo czasu, aż czternaście dni...

- Daj spokój - ojciec pochylił się nad stołek i spytał teatralnym szeptem. - Wolisz zostać z Agnes?

- To zależy... Jaka jest druga opcja? - odchyliłam się na oparciu i przybrałam minę biznesmena.

- Ciocia Forrester.

Grawitacja wreszcie zwyciężyła i poleciałam razem z krzesłem na podłoge. Krzyknęłam, bardziej z zaskoczenia niż z bólu. Wstałam szybko i rozmasowałam pośladki.

- Nic ci nie jest? - ojciec posłał mi zaniepokojone spojrzenie.

"Forrester. Forrester..."

- Nie, wszystko w porządku - zaśmiałam się, jakby na potwierdzenie moich słów.

"Jeśli to ta okropna wdowa z kotami to nigdzie nie jade".

- Nie przypominam sobie... Tej cioci - wymamrotałam, przyprowadzając krzesło do porządku i znowu się na nim sadowiąc.

- Była na komunii - podsunął.

"Jasne, bo mam przecież taką wspaniałą pamięć."

- Jest bardzo miła, ma jedną córkę, około w twoim wieku - kontynuował. - To jak? Jedziesz?

- Muszę to przemyśleć... Dam ci jutro znać - dopiłam kawę i wstałam. - A gdzie dokładnie mieszka?

Ojciec wzrusza ramionami.

- Trzy godziny stąd. Przecież wiesz, że nigdy nie umiem zapamiętać nazw miast...

"No tak, pewnie swojego adresu też często nie umie sobie przypomnieć. Wyczuj ten sarkazm! Mówi tak, bo to pewnie okropne zadupie..."

"Cicho siedz!"

"Ej, na mnie nie krzycz. To ty gadasz sama do siebie."

"Czego nie rozumiesz w poleceniu "zamknij się"?"

- Coś nie tak? - głos ojca przerwał moje kłótnie z podświadomością.

- Nie... Czemu pytasz? - uśmiechnęłam się słodko i nie czekając na odpowiedz wyszłam.

----
No i jest :D. Wolicie takie długie czy raczej krótkie? Długo się zastanawiałam czy nie zrobić z tego dwóch rozdziałów... Kolejne nie będą chyba jednak takie długie xd. Jeśli przeczytaliście to zostawcie chociaż jedną gwiazdkę... To okropnie motywuje

syn wojny i córka cierpieniaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz