Rozdział 7

571 101 8
                                    

Pchnęłam lekko stare drzwi, które były po prostu zbitymi deskami i weszłam do szopy. Panował tu półmrok, jedynym źródłem światła była mała lampka ustawiona na stole pośrodku pomieszczenia. Dopiero po chwili zdałam sobie sprawę, że wstrzymywałam oddech. Pachniało tu dziwną mieszaniną kwiatów i przypraw.

- Dzień dobry - powiedziałam dziwnie piskliwym głosem.

Cisza. Ze świstem wypuściłam powietrze i spróbowałam jeszcze raz, teraz jednak dwa razy głośniej.

Nadal nic. Odwróciłam się z zamiarem wyjścia, ale wtedy coś przykłuło moją uwagę. Podeszłam bliżej. Nad drzwiami wisiało zdjęcie starannie oprawione w ramkę. Musiałam stanąć na palcach, by przyjrzeć mu się uważniej. Na tle lasu stała mała dziewczynka. Długie, króczoczarne włosy okalały jej okrągłą twarzyczke i podkreślały bladą cerę. Lindsay. Mniej więcej taką jej wersję widziałam we śnie.

- Mogę w czymś pomóc?

Odwróciłam się przerażona, jakby ktoś przyłapał mnie na gorącym uczynku. Niski staruszek stał zaledwie metr ode mnie. Ubrany był w granatowy płaszcz z kapturem i górskie buty. Siwe włosy sięgały mu do ramion, a broda tylko jeszcze bardziej go postarzała.

- Ja... Myślałam, że nikogo nie ma - wyjąkałam. - Richard, tak?

- W czym mogę pomóc? - spytał ponownie, lodowatobłękitnymi oczami taksując mnie na wylot.

- Właście to... - przez chwilę miałam wielką ochotę odwrócić się i uciec. - Była u mnie Lindsay.

Krew odpłynęła z twarzy ogrodnika.

- Co mówiła? - spytał. Najwyraźniej mi uwierzył...

- Miałam znaleźć pana...

- Może usiądziesz? - zaproponował niespodziewanie i wskazał na krzesło za biurkiem. Wyglądało tak, jakby zaraz miało się rozlecieć, ale zignorowałam to i opadłam na nie z wdzięcznością. - Może herbaty?

- Popraszę - powoli zaczęłam się uspakajać.

Richard postawił przede mną kubek parującego napoju, a sam usiadł naprzeciwko.

- Proszę, opowiedz mi wszystko.

Jeszcze raz przypomniałam sobie tamten wieczór. Poczułam na karku zimny pot. Wzięłam kilka uspakajających oddechów.

- Mówiła... Mówiła o wojnie - zaczęłam ostrożnie, obserwując jak z sekundy na sekunde twarz starca blednie jeszcze bardziej. Tylko żeby mi tu zawału nie dostał... - i wspomniała coś o przepowiedni.

- Nie jest dobrze - wymamrotał ogrodnik, bardziej do siebie niż do mnie. - Widziałaś ją może wcześniej?

- Chyba... - zaczęłam nerwowo skubać skórki przy paznokciach. - We śnie.

Starzec wstał i zaskakująco szybkim krokiem podszedł do regału z książkami. Wyjął przepasłe tomiszcze i przewertował je szybko. Gdy znalazł najwidoczniej odpowiednią stronę, przeczytał kilka linijek. Ruszał przy tym ustami, ale nie byłam dobra z czytania z ruchu warg.

- Dobrze - odłożył księgę. - Dziękuję, że do mnie przyszłaś... Nie wspomniałaś o tym nikomu, prawda?

- Dylan wie, że tu przyszłam - przypomniałam sobie.

- To nic, to nic. Coś mi się zdaje, że też weźmie w tym udział.

- W czym, jeśli mogę wiedzieć? - obserwowałam jak Richard chodzi tam i spowrotem po pokoju.

- W wojnie, oczywiście.
---
Tak... Ten rozdział ma tylko ze 420 słów... Przepraszam :/. Następny będzie szybko, może nawet jutro ^^. Wybaczycie?
Mam nadzieję, że Was nie zawiodłam. Dziękuję, że ze mną jesteście - to wspaniałe, mieć dla kogo pisać. Jestem też wdzięczna za każdą gwiazdkę i komentarz ;*. Może już to mówiłam, ale powtórze, co mi tam xd. Jesteście najlepsi <333!

syn wojny i córka cierpieniaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz