Rozdział 20

238 35 2
                                    

W nagłym przypływie ciekawości, zrobiłam tych kilka ważnych kroków i stanęłam na asfalcie. Ulica. A tam gdzie ulica, tam też muszą być ludzie. Histeryczny śmiech wyrwał mi się z piersi i poleciał wysoko ponad las, niczym skowronek wypuszczony z klatki. Usiadłam na środku drogi i dotknęłam ręką chropowatej powierzchni. Nagle poczułam nieodpartą ochotę, by pobiec ulicą w nieznane. Jednak zamiast tego, po prostu położyłam się na chłodnej drodze i spojrzałam w gwiazdy. Gwiazdy. Takie wolne i wspaniałe. Magiczne. W ciszy zaczęłam układać z nich przeróżne kształty i wzory.

Nagle ktoś siadł koło mnie. Przez chwile słyszałam tylko jego spokojny oddech. Po kilku minutach, które wydawały się ciągnąć w nieskończoność, odezwał się cicho.

- Gdyby jechał tu jakiś samochód, wsiadłabyś?

Zamknęłam oczy i kilka razy wypuściłam powietrze, zanim odpowiedziałam.

- Nie wiem. Zacznę się o to martwić, gdy nadjedzie.

- Ja bym wsiadł - stwierdził nagle Dylan i uśmiechnął się smutno. - Odjechałbym jak najdalej stąd.

- Czemu? - szeptałam, nie chcąc zakłócić tej dziwnej harmonii lasu w nocy. Tego spokoju i ciszy.

- Czasem mam wrażenie, że wszystko co robię, każda podjęta decyzja i wybrana ścieżka, są niewłaściwe. Jakby los zwrócił się przeciwko mnie - mówił spokojnym, sennym głosem, jakby myślami był daleko stąd.

Pokiwałam głową ze zrozumieniem. Czy nie tak właśnie czułam się w Londynie? Przed zaczęciem tej szalonej wyprawy, przygody, której sama do końca nie rozumiałam?

- Chyba jednak bym wsiadła - wyrwało mi się, po chwili ciszy. Napotkałam w ciemności zaciekawione spojrzenie Dylana. - Odjechałabym w nieznane. Tak naprawdę... czuję się jak niepasujący element układanki. Nic nie rozumiem - wykonałam niezidentyfikowany ruch ręką w stronę lasu - z tego. Nie odnajduję się tu, nie poradzę sobie. Nie chcę wojny, Dylan.

Spojrzałam na niego z bólem i poczułam, że po policzkach zaczynają spływać mi łzy. Otarłam je pospiesznie wierzchem dłoni i westchnęłam.

- Nikt jej nie chce - chłopak obrócił się w moją stronę. - Ale gdy nadejdzie, stawimy jej czoła. Razem.

- Nie poradzę sobie - szepnęłam zrezygnowana. - Jestem tylko... dziewczyną. Powinnam zajmować się teraz malowaniem paznokci i plotkowaniem o chłopakach, a nie wyprawami wojennymi. Tak ma wyglądać moje szczęśliwe dzieciństwo?

- Twoje dzieciństwo już dawno przeminęło. Zostawiłaś je w Londynie. Wiesz, że już nigdy nie będziesz taka sama... Tamta Alyssa zeszła w cień.

- A co jeśli chcę, żeby została?

---

Dylan miał rację. Nie ma już starej Alyssy. Zniknęła. I nikt po niej długo nie płakał.

Zostawiliśmy za sobą ulicę, nie wspominając o niej Richardowi. Teraz musieliśmy skupić się na misji. To był priorytet, zero strachu i niepewności. Musiałam być twarda. Wreszcie miałam stawić czoła złu, diabłu, panu demonów. Wzdrygnęłam się w duchu, przypominając sobie Świętą Trójcę Barbie. Z nimi ledwo umiałam sobie poradzić, a chyba dość daleko im do samego diabła...

syn wojny i córka cierpieniaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz