Rozdział 6

620 107 9
                                    

Nie łatwo było wmówić sobie, że odwiedziny Lindsay były snem...

- Nie wierze - pokręciłam głową. - Naprawdę spałam całe dwa dni?

Karen podniosła głowę znad książki i spojrzała na mnie uważnie.

- Przysięgam - wstała i usiadła koło mnie na łóżku. - Powinnyśmy jakoś odpracować stracony czas, nie sądzisz?

Siedziałyśmy w jej sypialni. Wyglądała praktycznie tak samo jak moją z jedną tylko różnicą - nie było toaletki. I widać było, że Karen już długo tu mieszka - książki niestarannie upchane na półkach, pudła z Bóg wie czym w środku i drogiazki walające się tu i tam.

- Jasne - przywołałam na usta sztuczny uśmiech. - Może po obiedzie pokażesz mi konie, co?

Gadałyśmy jeszcze chwile, ale nie mogłam się na niczym skupić. Czułam co musiałam zrobić, ale nie umiałam przyznać tego nawet przed samą sobą - musiałam upewnić się, że w okolicy nie mieszka żaden Richard. Pytanie o to Karen nie wydawało się najlepszym pomysłem... Oczywistym jest, że zaczęłaby coś podejrzewać. Ale miałam plan B. I zamierzałam go wykonać... Byle szybko, zanim oszaleję.

Wstałam i pożegnałam się z kuzynką. Umówiłyśmy się o czternastej na werandzie. Przy dobrych wiatrach uda mi się załatwić wszystko przed obiadem.

Dzień był piękny. Słońce świeciło wysoko na niebie, ptaki śpiewały, a w powietrzu unosił się delikatny zapach kwiatów. Rozejrzałam się. Nigdzie żywej duszy.

- Allysa?

Odwróciłam się przestraszona. Ciotka.

- Dzień dobry - wyjąkałam.

Kobieta ubrana była raczej jak na kolacje z prezydentem, niż na poranny spacer po lesie. Długa bordowa suknia prawie dotykała ziemi, a we włosy wpięła drobne, srebrne spinki.

- Nawet nie wiesz jak się martwiłam - staksowała mnie wzrokiem. - Dobrze się już czujesz?

- Lepiej być nie może - wymamrotałam.

Ciotka nie była częścią planu, jej też raczej nie wypadało pytać, szczególnie, że praktycznie nikogo tu nie znałam.

- Wybacz, ale troche się spieszę - kobieta uśmiechnęła się do mnie przepraszająco. - Idziesz może do miasta?

- Ymm, nie... Szukam Dylana - no tak, za długi język, za długi język.

- Oh - ciotce nie udało się ukryć zdziwienia. - Widziałam go przy koniach... To tam - długim palcem wskazała łąkę za domem.

- Dziękuję - powiedziałam jedynie i popędziłam w tamtą stronę.

Najpierw dostrzegłam ogromnego kasztanka, dopiero potem chłopaka. Zsiadał właśnie z konia. Zawołałam go po imieniu, ale był chyba przygłuchy, bo nawet nie odwrócił głowy. Dopiero kiedy stanęłam centralnie za nim, zorientowałam się, że w uszach ma małe, praktycznie niewidoczne z daleka słuchawki.

- Czego słuchasz? - najdelikatniej jak umiałam wysunęłam mu jedną słuchawkę z ucha.

Odwrócił się spłoszony i zdawało się, że mój widok wcale go nie uspokoił.

- Hej - szybko wsunął sprzęt do kieszeni czarnej bluzy i uśmiechnął się delikatnie. - Przyszłaś zobaczyć konie?

Podeszłam do konia o sierści w kolorze kawy z mlekiem.

- Ładny - pogłaskałam go po pysku. - Ale tak właściwie to przyszłam do ciebie.

- Do mnie? - zaśmiał się. - W takim razie w czym mogę ci pomóc?

Milczałam przez chwilę. Długo myślałam nad tym co mu powiem, ale teraz wszystko jakby wyleciało mi z głowy. Wypuściłam powietrze i na jednym oddech powiedziałam:

- Szukam Richarda.

Dylan przekrzywił głowę i zmarszczył brwi. Przez chwilę miałam nadzieję, że wzruszy ramionami i oznajmi, iż nie zna nikogo takiego.

- Chyba nie mówisz poważnie - głos nagle mu się zmienił. Jeśli próbował ukryć ciekawość i podekscytowanie to jest beznadziejnym aktorem.

- To jakiś problem? - próbowałam zachowywać się swobodnie, jakby nigdy nic. - Karen... Prosiła mnie żebym do niego zajrzała... - odwróciłam wzrok. Nie byłam dobrym kłamcą.

- Udam, że w to wierze - zaśmiał się, ale wyraz twarzy miał poważny. - Ogrodnik mieszka w szopie. Zaprowadzić cię?

Ogrodnik... Co może być takiego wspaniałego w gościu od plewienia grządek?

- Jakbyś mógł.

Zaczekałam i patrzyłam jak Dylan odprowadza konie na ogrodzony wybieg. Potem ramię w ramię ruszyliśmy do szopy znajdującej się na skraju lasu.

- Uznasz mnie za dupka jak nie wejdę tam z tobą? - spytał przeczesując włosy dłonią.

- Możliwe - wzruszyłam ramionami i zaśmiałam się nerwowo. - Będziesz ułaskawiony jeśli nie powiesz o niczym Karen.

- Sekreciki, co? Ciekawe, jeszcze przed chwilą twierdziłaś, że to ona cię tu przysłała - szepnął teatralnie. - Ale nie martw się. Jestem najlepszy w dochowywaniu tajemnic.

Odwrócił się, ale chwyciłam go za rękaw bluzy.

- Mówię poważnie... Ani słowa - nie czekając na reakcje Dylana zapukałam do drzwi i otworzyłam je delikatnie. Chciałam mieć to jak najszybciej z głowy.
---
No i mamy nowy rozdział :). Sama nie umiem ocenić czy akcja rozwija się w dobrym tempie...
Lubicie Alysse? A może bardziej do gustu przypadł wam Dylan albo Karen? <3
Chciałam podziękować wszystkim, którzy śledzą to opowiadanie, cieszy mnie każdy komentarz i gwiazdka :*. Jesteście najlepsi! <333

syn wojny i córka cierpieniaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz