Rozdział 9

610 93 16
                                    

Skupiliśmy się naokoło biurka. Richard nie tracił czasu.

- Trzy godziny temu była u mnie Lindsay - mówił szybko, podenerwowany. - Przyszykowałem konie, stoją za szopą. Nie możemy wrócić teraz do wioski... Szukają nas.

Zerknęłam na Dylana. Zdawało się, że w przeciwieństwie do mnie rozumie cokolwiek z tej wymiany zdań. Energicznie kiwał głową bez cienia zaskoczenia czy strachu. Nie można było powiedzieć tego o mnie... Cała trząsłam się jak galareta. Poza tym zostałam, delikatnie mówiąc, zignorowana, nikt nie raczył mnie wtajemniczyć w szczegóły okropnych zdarzeń sprzed chwili.

- Musimy się spieszyć. Najpierw do Królestwa Wró...

- Chwila, moment - przerwałam mu stanowczo. - Chcę wam tylko przypomnieć, że też tu jestem.

Starzec wymienił z Dylanem rozbawione spojrzenia, jakże absurdalne w tej chwili.

- A myślałem, że to Karen - powiedział po czym udał się do regału z książkami. Zaraz rozpoznałam tom, który przede mną położył. Szybko znalazł odpowiednią stronę. Nie zdążyłam się dokładnie przyjrzeć, ale miałam wrażenie, że wszystkie strony są puste. Zatrzymał się mniej więcej w połowie. Do niezapisanej kartki przyklejono taśmą potarganą, lekko przypaloną kartę porzułkłego pergaminu. - Czytaj.

Kiedy ksiezyc w pełni stanie
Dopełni się powołanie.
Syn wojny i córka cierpienia
Ruszą do rodów rządzących
By zapobiec nadciągającej wojny.
Pierwszy dzień wakacji
Przeznaczonych wskarze
Wybuch...

Tutaj kartka była urwana, nie udało mi się odszyfrować nic więcej.

- Przepowiednia - powiedział Dylan z powagą. - Oczywiste jest o kim mówi.

- Wiedziałeś! - oskarżycielsko wymierzyłam w niego palcem wskazującym. - Przez cały czas udawałeś...

- No wiesz, tego czasu tak znowu dużo nie było, nie znamy się za dobrze... - potarł kark z zakłopotaniem.

"Dupek!"

"Ostrzegałam cię od samego początku."

"Zlituj się, przecież nigdy cię nie słucham."

"I na tym polega twój cholerny problem! Nikogo nigdy nie słuchasz!"

- Nie mamy czasu na sprzeczki - odparł stanowczo starzec. A ja miałam niejasne wrażenie, że mówi o moich sprzeczkach, tych w głowie. - Już tu idą. Co najmniej dwudziestu uzbrojonych.

Chwycił górski plecak i szybko wyszedł przez uchylone drzwi. Dylan chwycił mnie za rękę i pociągnął za sobą.

Ujrzałam trzy piękne mustangi. Zasiodłane i przygotowane do drogi.

- Co miałaś w wuefu? - spytał Richard, nawet na mnie nie patrząc.

- Mocną czwórę - odpowiedziałam z dumą, ale chyba nie to chciał usłyszeć ogrodnik.

- Możemy mieć tylko nadzieję, że miałaś wymagającego wuefiste... Prędko - wskoczył z gracją na pierwszego konia.

- Nie umiem jeździć - zaprotestowałam.

- Żaden problem. Będziesz jechać w środku... Zapewniam cię, że nie spadniesz - słowa Dylana nie zdołały mnie przekonać, ale i tak dałam się posadzić na konia.

Gdy rumak starca ruszył, mój koń również rozpoczął wolny stęp.

Spojrzałam w dół, na doline. Nie zobaczyłam nic nadzwyczajnego. Dopiero po chwili ujrzałam zbitą grupkę osób wspinających się po dróżce. Na ich czele szedł mężczyzna, wysoki ponad normę. Lokaj. Przynajmniej miałam takie wrażenie.

syn wojny i córka cierpieniaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz