Rozdział 14

442 62 2
                                    

Otworzyłam oczy i zamrugałam oślepiona blaskiem słońca. Obróciłam się na drugi bok. Dylan chyba już wstał, jego koc leżał niedbale na ziemi. Poszłam w jego ślady i wygrzebałam się z posłania. Głowa strasznie mnie bolała, jakby sama Atena próbowała wyłupać sobie w niej drogę na wolność. Zapragnęłam nagle zielonej herbaty, leżaka i książki.

Rozejrzałam się, jednak nikogo nie ujrzałam. Miło z ich strony, że postanowili wybrać się na spacer, a mnie zostawili samą.

- Wiedziałem! Śledziłeś mnie!

Stanęłam jak wryta i zaczęłam nasłuchiwać. Głos na pewno należał do Dylana. Był lekko stłumiony, chłopak stał pewnie za kurtyną drzew. Zaczęłam nasłuchiwać.

- Jasne, jak zwykle wyciągasz pochopne wnioski - głos, ewidentnie męski, był spokojny, jakby ktoś tłumaczył Dylanowi ile to dwa plus dwa. - Fallona poprosiła mnie...

- Skończ to - warknął Dylan. - Nie chcę tego słuchać.

- Oczywiście. Idź teraz do swojej szychy i zniknij na kolejne pięć lat - ton nieznajomy wyrażał autentyczny smutek i żal. - Nie przejmuj się rodziną.

- Już dawno przestaliście nią być! Polowania na wiedzmy... Mówi ci to coś, Jacob?

- To nie tak - bronił się Jacob. - Nie wydałem cię... Matka również tego nie zrobiła.

- Nigdy nie byłeś wiarygodnym kłamcą - David zaśmiał się gorzko. - Nie to co ona.

Usłyszałam kroki i instynkt kazał mi paść. Pędem dopadłam koca i runęłam na ziemię. W wojsku miałabym maks punktów na ćwiczeniach z uników.

Kroki były coraz głośniejsze. Urwały się nagle i poczułam na sobie czyjś palący wzrok. Nie mrugnij, nie mrugnij!

Po jakiejś minucie, która ciągnęła się w nieskończoność, ktoś przeszedł nade mną i odszedł cicho wzdychając.

----

Richarda nie było. Zniknął nad ranem i nie przyszedł do teraz. Słońce zachodziło, a ja siedziałam nad ogniskiem i patrzyłam w płomienie jak zachipnotyzowana.

- Chcesz? - Dylan pomachał w moją stronę fioletową puszką. Królowa była na tyle chojna, że dała nam kilka spycjałów wróżkowej kuchni w konserwach... Albo po prostu Richard je zwinął. Jeśli mam być szczera, obstawiałabym to drugie.

- Nie, dzięki - przyjrzałam mu się wnikliwie.

Zachowywał się tak... zwyczajnie. Wesoły, pewny siebie, z uśmiechem w stylu "złośliwy dupek" na ustach. Chciałam wypytać go o poranną kłótnię, ale przecież nie miał pojęcia, że ją słyszałam. Gdy tylko upewniłam się, że Dylan gdzieś się ulotnił, wstałam i na palcach obeszłam okolice, ale nikogo nie spotkałam. Jednak to wszystko nadal nie dawało mi spokoju. Jak na złość, gdy dowiedziałam się już kim jest Lindsay, pojawiał się nowy sekret. Niech szlag ich wszystkich trafi!

- Wszystko dobrze? - usadowił się na kamieniu po drugiej stronie paleniska. - Mam coś na twarzy?

- Co? Nie! - dopiero po chwili zdałam sobie sprawę, że się gapię. - Przepraszam. Ja tylko... Martwię się o Richarda.

- Nie potrzebnie. Ten dziadziuś poradziłby sobie sam na Igrzyskach Śmierci. Powinniśmy raczej martwić się o siebie. W tym lesie aż się roi od potworów.

- Jesteś czarodziejem - przypomniałam. - Nie uczono cię jak chronić dziewice w opałach?

- Ochroniłbym cię, Alysso Clark. Przed wszystkim. Tylko nie przed samą sobą.

Nie miałam pojęcia co to miało znaczyć. Uniosłam pytająco brwi, ale chłopak już na mnie nie patrzył.

Położyłam się wygodnie na ziemi i zaczęłam liczyć gwiazdy. Jeden, dwa, trzy...

Mój wzrok zjechał lekko w lewo. Cztery, pięć, sześć... Kątem oka dostrzegłam lekko rozmazane czubki drzew. Siedem, osiem, dziewięć... Las. Coś ciągnęło mnie w głąb.

Wstałam i jakby nigdy nic ruszyłam przed siebie. Myślałam, że Dylan zawoła za mną, ale nic takiego nie nastąpiło.

Otoczenie zmieniało się z sekundy na sekunde. Robiło się ciemniej, zimniej, a co za tym szło - upiorniej. Szłam jednak dalej, krok za krokiem, ze wzrokiem wlepionym w piękne gwiazdy.

Nagle usłyszałam szelest liści. Potrząsnęłam głową i poczułam się tak, jakbym właśnie obudziła się ze snu. Byłam w transie? Nawet jeśli tak, to mało to teraz istotne. Ktoś był tu ze mną.

Najpierw było wycie, potem głośne warczenie, aż wreszcie świst i bolesny upadek na plecy, który zafundował mi kilka sekund bez oddechu. Wielka, ciemna postać stanęła nade mną. Wyglądała troche jak cień, rozmazywała się na konturach, jak atrament w wodzie. W czymś co chyba miało być wielką, czarną łapą, zalśnił nóż. Krzyknęłam i zaczęłam się szamotać, ale jakaś niewidzialna siła trzymała mnie na ziemi. Cień nachylił się i uśmiechnął. Miał rząd złotych zębów, osadzonych w czarnej dziurze. Uśmiech nie był przyjazny, raczej psychopatyczny. Monstrum wychrypiało coś, ale nie zrozumiałam ani słowa. Przypominało to raczej zwierzęcy warkot i śmiech drwala. Ostry przedmiot ruszył w dół, przecinając powietrze i... upadł na ziemie, centymetr od mojej głowy.

Cień zawył i odwrócił się, co wyglądało jak obrut dymu w zwolnionym tempie. Nóż wrócił do rąk właściciela i usłyszałam jeszcze tylko krzyk Dylana, któremu ostrze przecięło ramię. Zemdlałam.

----

Tak, wiem... Czekaliście dwa tygodnie tylko na takie coś... Przepraszam :c. Za to kolejny rozdział pojawi się dość szybko... Może za jakieś dwa dni?

A tak w ogóle, jak mijają Wam wakacje? Ja byłam na obozie sportowym nad morzem i było cudownie <3. Poznałam masę ciekawych osób *-*. Szkoda tylko, ze nie miałam internetu ;-;. Nie mogłam nic dla was dodać :c.

Przepraszam też, że nie odpowiedziałam na Wasze komentarze do ostatniego rozdziału. Postaram się to nadrobić ;*

Pamiętajcie, że Was uwielbiam i jestem strasznie wdzięczna za komentarze i gwiazdki *-*. To tak bardzo motywuje <3


syn wojny i córka cierpieniaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz