Rozdział 24

95 10 4
                                    

Otworzylam oczy i od razu poczułam tępy ból z tyłu głowy. Leżałam na plecach, cała obolała. Przed oczami widziałam jedynie trawę. Spojrzałam w górę i westchnęłam. Elfie domy unosiły się nad koronami drzew. Jakim cudem przeżyłam upadek? I jak miałam się dostać na górę?

Nagle usłyszałam szelest. Nerwowo odwróciłam się w stronę, z której dobiegł owy dźwięk.

- Oszalałaś? - spytał ktoś cichym glosikiem. - Rusz się.

Podskoczylam i stanęłam na równe nogi. Jakaś mała istotka przedzierała się w gęsto rosnącej trawie. Był niski, bez problemu zmieściłby się cały na dłoni dorosłego mężczyzny. Miał krzaczaste brwi, duże oczy, gęstą brodę i zielone ubranko z brązową kamizelką na wierzchu. - Niczego sie nie uczycie! Nie mam juz do was sily. Mogłaś ją zabić!

Dopiero po chwili zauważyłam, że przygniotlam małą, polną myszkę.

- Ja... przepraszam - wyjąkałam niepewnie.

- Nic jej nie będzie - odparł skrzat, dotykając pyszczka myszy małą laską, zakończoną zielonym kamieniem.

Z zaciekawieniem przypatrywałam się operacji. Mysz drgnęła lekko, a jej małe łapki zacisnęły się nieznacznie.

- Nadal tu jesteś? - spytał malec, gdy wypuścił już zdrowe zwierze.

- Muszę dostać się na górę - wyjaśniłam bezradnie.

- To stamtąd spadłaś, prawda? Chociaż nie wyglądasz mi na elfa - staksował mnie wzrokiem. - Jesteś człowiekiem.

- Trafne spostrzeżenie - wymamrotałam. - Pomożesz mi czy nie?

- Nie - wzruszył ramionami. - Sama dasz radę.

- Co?! - wykrzyknęłam. - Niby jak?

- Poleć - odparł, jakby to było coś oczywistego.

Odwrócił się z zamiarem odejścia, ale chwyciłam go delikatnie za mikroskopijne ramię.

- Czekaj. Nie umiem latać.

- Umiesz. Niby jakim cudem spadłaś stamtąd i nic sobie nie połamałaś? Jadłaś coś od elfów.

Przypomniałam sobie sałatkę, na którą namówił mnie Dylan i pokiwałam niepewnie głową.

- W takim razue umiesz latać. W twojej krwi krąży elfi pyłek. Pomyśl o lataniu. Podskocz, rozłóż ręce i leć. Ale pamiętaj. Musisz się zatrzymać - po tych słowach zniknął w wysokiej trawie.

- Dziękuję! - krzyknęłam i skupiłam się.

Podskoczyłam lekko, odbijając nogi od ziemi i walcząc z grawitacją.

Dasz radę. Polecisz.

Poczułam rozrywający ból w okolicy pępka, ale trwał on zaledwie chwilę. Rozłożyłam ręce i poczułam wiatr między palcami i we włosach, które latały luźno, naokoło mojej głowy. Leciałam. Naprawdę leciałam.

Spojrzałam w dół i zobaczyłam, jak łąka oddala się z sekundy na sekundę. Minęłam korony drzew i zamachałam nogami. Rękami odgarniałam powietrze, jakbym pływała po niebie żabką. Zostawiłam pod sobą pierwsze mosty, wrota wejściowe i chatki z drewna. Poleciałam dalej, w stronę pałacu, ale w ostatniej chwili skręciłam swoje ciało w lewo, pomagając sobie nogami i rękami. Ujrzałam po prawej mój cel. Zaparłam się nogami na kamiennym podeście przed drzwiami. Rękami chwyciłam za klamkę i zachamowałam.

syn wojny i córka cierpieniaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz