Rozdział 22

236 29 6
                                    

Ze snu wyrwało mnie pukanie do drzwi. Podniosłam się lekko na łokciach i rozejrzałam po pokoju. Mały, urządzony na biało, z ogromnym balkonem, sporą szafą i łóżkiem z baldachimem. Dopiero po chwili zdałam sobie sprawę, że chyba powinnam się na tym łóżku znajdować. Zamiast tego kuliłam się na wygodnej, liliowej sofie. Musiałam zasnąć, ale naprawdę nie wiedziałam czemu akurat w tym miejscu.

Pamiętam jedynie, że ostatecznie zostaliśmy wpuszczeni do Krainy Elfów i zaprowadzeni do pałacu, który swoją drogą był naprawdę cudowny.

Drzwi zaskrzypiały i zaglądnął przez nie Dylan.

- Dzień dobry.

- Hej - odpowiedziałam, ziewając. - Długo spałam?

- Zbliża się piętnasta - bez zaproszenia wszedł do środka i skoczył na łóżko. - To nie fair - zajęczał jak małe dziecko. - Masz większą komnatę.

Zaśmiałam się.

- No widzisz. Królewny już tak mają - wzruszyłam ramionami.

- O księciu zawsze się zapomina - pokręcił głową z niedowierzaniem.

- Nie jesteś księciem. Możesz być najwyżej giermkiem - rzuciłam w niego poduszką, którą on złapał bez trudu.

- Mi pasuje - przybrał minę biznesmena. - Prędzej czy później zostanę awansowany na rycerza.

- Chciałbyś.

- No a jak już jesteśmy przy temacie księcia... - odrzucił mi delikatnie poduszkę - zjemy z nim dzisiaj kolację.

- Mam się bać? - przeczesałam nerwowo włosy palcami.

- Raczej przygotować. Będziemy gadać o interesach i takie tam... Spoko, to tylko wojna, nic dużego, idealny temat do poruszenia przy herbacie.

- Wiesz, że nie jesteś ani zabawny, ani podnoszący ma duchu? - uniosłam brwi.

- Jako twój giermek wystarczy jedynie żebym był czarujący - poruszył komicznie brwiami.

- No to musimy nad tym popracować... A teraz spadaj, muszę się przygotować - wskoczyłam na łóżko, lekko go z niego spychając.

- Zawsze do usług - ukłonił się i ruszył do drzwi. Zatrzymał się jednak i popatrzył mi w oczy. - Będzie dobrze. Przyjdę po ciebie za dwie godziny.

I wyszedł.

---

Wyszłam spod prysznica, owijając włosy w turban z ręcznika. Już prawie zapomniałam jakie to cudowne, czuć na sobie gorące strumienie wody i wdychać owocowy zapach szamponu.

Przetarłam zaparowane lustro i przyjrzałam się swojej twarzy. Bród zniknął, jednak oczy nadal były podkrążone, a na czole widniały delikatne zadrapania. Uchyliłam szafeczkę nad lustrem i omiotłam wzrokiem jej zawartość. Cała masa kosmetyków naturalnych, o których nigdy w życiu nie słyszałam. Tusze, podkłady i szminki, wszystkie w małych, przeźroczystych flakonikach. Chwilę zastanawiałam się co Dylan miał na myśli mówiąc, że mam się przygotować. Chodziło mu o jakąś przemowę czy wystrojenie się? Po krótkiej chwili doszłam do wniosku, że lekki makijaż raczej mi nie zaszkodzi. Chyba trzeba zrobić na władcy dobre wrażenie... Nie chcę wyjść na dziecko z dziczy.

Po trzydziestu minutach byłam już gotowa. W szafie znalazłam kilka sukienek i wcisnęłam się w pierwszą lepszą - asymetryczną, w jasnym odcieniu brązu. Wysuszyłam moje kręcone, rude włosy i spięłam wsuwką te kosmyki, które nachodziły mi na oczy.

Merida Waleczna gotowa do kolacji z królem.

---

Dylan pchnął wielkie, zdobione drzwi i weszliśmy do ogromnej jadalni. Na około podłużnego stołu ustawiono około stu krzeseł. Richard i jacyś dwaj mężczyźni zajęli już miejsca blisko drzwi. Prawdę mówiąc niezbyt wiedziałam jak miałam się zachować przed królem. Zrobiłam więc to co Dylan - ukłoniłam się lekko, przedstawiłam i usiadłam koło przyjaciela.

- A więc słucham, Richardzie - odezwał się na oko czterdziestoletni elf, z długim blond warkoczem i koroną na głowie. Król, w rzeczy samej. - Co masz nam do powiedzenia?

- Chodzi o sprawę największej wagi - zaczął czarodziej. - Pewnie pamiętasz jeszcze naszego znajomego, Ardala, prawda?

- Ardal nie żyje - odezwał się ten drugi. Przeniosłam na niego wzrok. Był to blondyn, dałabym mu osiemnaście lat. Patrzył na mnie dużymi, pięknymi oczami w kolorze sopla lodu. Szybko spojrzałam w innym kierunku.

- Arald nie może umrzeć, książe - zwrócił się do niego Richard. - Mamy przepowiednie...

- Wiem o tym, przyjacielu - głos ponownie zabrał król. - Aurelia skontaktowała się ze mną kilka dni temu.

Na te słowa starzec skrzywił się nieznacznie. Władca kontynuował.

- Chcesz żebym zebrał armię, przeszukał mieszkańców, a może kazał im wszystkim przenieść się do lasu?

- Nie zgrywaj głupca, Korneliuszu. Wiesz jak to się zaczęło. Masz tutaj zdrajcę.

- Nikt z moich mieszkańców nie zrobiłby czegoś takiego. To bardzo poważne oskarżenie...

Nagle drzwi otworzyły się na oścież i grupka elfów zaczęła wnosić potrawy na ogromnych tacach ze złota.

Wszyscy zgromadzeni zamilkli, obserwując służbę. Podejrzliwie spojrzałam na sałatkę, która wylądowała na półmisku obok mojego talerza.

- Zjedz coś - zachęcił mnie Dylan.

- Nie jestem głodna - ucięłam.

- Daj spokój - nałożył mi trochę zieleniny. - Za tatusia, za Dylanka...

Zaśmiałam się, odpychając jego dłoń. Jednak po chwili, zmęczona jego proszącym spojrzeniem, wzięłam do ust kęs sałatki. Nie była taka zła.

Rozmowa trwała w najlepsze, a ja słuchałam jej jednym uchem. Richard i król przekrzykiwali się nawzajem, broniąc każdy swoich racji, co powoli stawało się męczące. Do tego nieustannie czułam na sobie ciekawski wzrok księcia. Miałam ochotę wstać i wyjść, gdy nagle rozmowa stała się bardziej interesująca.

- W ten weekend zwołuję spotkanie Rządu. Wszyscy jesteście zaproszeni. Tak ważnych decyzji nie mogę podejmować sam. Zobaczymy co myślą o tym inni królowie.

----

Rozdział miał być dwa dni temu, ale i tak jest już lepiej, prawda? <3

Mam nadzieję, że jakoś wyszedł. Nie wiem kiedy kolejny, oby jak najszybciej.

KOCHAM WAS

syn wojny i córka cierpieniaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz