20|Chapter 20

116 7 0
                                    

_________________________________________

He trembled both eyes fading
Held both his arms his failing
He's paranoia calling home
He tried to hide his hiding
Locking his heart he's trying
His paranoia calling home

- Paranoia, Asyndeton

_________________________________________

20| Truth unravels

_________________________________________

Wiatr rozwiewał mu włosy, ciepłe promienie wschodzącego słońca przyjemnie łaskotały jego twarz. Buty z hukiem odbijały się od betonu, szara koszulka z każdą minutą zdawała się być wilgotniejsza. Przyspieszony oddech, wiart, śpiew ptaków i stłumiona przez słuchawki, rokowa piosenka rozbrzmiewały w każdym miejscu, przez które chłopak przebiegał.
Słońce już na dobre wzeszło, chumry pojawiły się na niebie, ale nie wyglądały na deszczowe.
Wciąż mokry od nocnych opadów beton błyszczał w świetle dnia, ptaki przelatywały z gałęzi na gałąź.
Chłopiec skręcił i pokonawszy podjazd, zatrzymał się na ganku. Pochylił się do przodu i oparł ręce na kolanach, biorąc kilka głębokich wdechów. Jego płuca i mięśnie boleśnie piekły od wysiłku. W głowie trochę mu się kręciło, a w jego umyśle przyświecało tylko pragnienie.
Nastolatek w końcu się wyprostował, wyciągnął ramiona do góry i przeciągnął je na boki, słysząc przy tym satysfakcjonujące strzykanie kości. Uśmiechnął się do siebie i wszedł do otwartego domu.
Korytarze wciąż były puste i ciche, gdyż było dopiero kilka minut po szóstej.
Czarnowłosy zdjął buty, przy okazji rozciągając mięśnie. Wciąż uspokajając oddech udał się do kuchni, żeby zaspokoić pragnienie, po czym najciszej jak potrafił wbiegł na górę do swojego pokoju. Zabrał z niego ubrania i z powrotem zszedł na dół, żeby wziąć upragniony prysznic.
Ciepła woda spływała po jego plecach, włosach i ramionach, zmywając z nich pot i brud. Relaksujący dźwięk spadających kropli napełnił chłopaka spokojem i pewnością, która kilka sekund później zmieniła się w radość, gdy tylko chłopak przypomniał sobie wydarzania z przedwczoraj. Uśmiechnął się do siebie i mimowolnie zmniejszył temperaturę wody. Na jego policzki wpłynął rumieniec, gdy w jego myślach zamiast zimnej wody pojawił się jego znajomy chłód. Odchylił głowę do tyłu, pozwalając kroplom, by spływały po jego twarzy i odegnały rumieńce.
Z letargu wyrwało go pukanie do drzwi łazienki, które dało nastolatkowi do zrozumienia, że jego brat już wstał.
Brunet wyszedł z kabiny, szybko się przebrał i zabrał się za układanie włosów, które dziś naprawdę nadzwyczajnie z nim nie współpracowały.
Po chwili wyszedł z łazienki, zabierając ze sobą resztę potrzebnych rzeczy i udał się na strych.
Pościelił łóżko i pozamykał okna. Wrzucił do torby ostatnie przedmioty, po czym upewnił się, że o niczym nie zapomniał. Rozejrzał się po pokoju, żeby zobaczyć czy nic nadzwyczajnego nie rzuci mu się w oczy. Przez chwilę oglądał grubą, brązową książkę, leżącą na jego biurku, zastanawiając się czy powinien ją zabrać ze sobą. W końcu wziął przedmiot i zbiegł na dół.
Roderick czekał na niego ze śniadaniem.
Zjedli razem, a później każde z nich rozeszło się: Rod by zabrać papiery, a Triss żeby umyć zęby.
- Masz wszystko? - spytał szatyn, gdy obydwaj stali w sieni, zakładając buty.
Czarnowłosy przytaknął i jeszcze raz wyliczył w myślach, czy wszystko spakował.
Upewniwszy się, że rzeczywiście tak jest, wyszedł z domu i wsiadł do samochodu.
Dzień był piękny, ciepły i słoneczny. Triss więc cieszył się, że nie musi spędzać tego dnia na lekcjach. Jedyne czego żałował, to że nie zobaczy się z nim, ale tak naprawdę nie miał pewności, czy on w ogóle pojawiłby się w szkole. W końcu w ładną pogodę wybierał się z rodziną w góry.
Tristan westchnął przeciągle, myślami wracając do sobotniego wieczoru: do ramion, owiniętych wokół jego talii, do dłoni, poprawiających mu włosy, do ukradkowych spojrzeń, do objęć, do cichych słów, wyznań, do tej chłodnej, bezpiecznej aury, splecionych dłoni, zapachu dymu... Poczuł zimno w miejscu, gdzie jego usta dotknęły jego skóry w tak krótkim, niespodziewanym pocałunku, że brunet nie był pewien, czy go sobie nie wyobraził. Zakrył dłonią oczy, żeby pozbyć się tych wspomnień z głowy a jednocześnie, by uczynić je rzeczywistymi.
Nie zwracał nawet uwagi na Rodericka, który od czasu do czasu posłał mu pytające spojrzenia.
Tristan poprawił się na fotelu, gdy przez okno zobaczył masywną, czarną bramę z wielkim, żelaznym napisem "Walsh House".
- Witamy w wariatkowie - prychnął, na co szatyn zaśmiał się pod nosem.
Nastolatek obserwował krzaki i drzewa, które wciąż pamiętał, ale jako nagie i szare, a które teraz kwitły na nowo. Zobaczył w dali kilka murowanych budynków, które rzeczywiście przypominały psychiatryk z lat 40 XIX. wieku.
Ośrodek specjalny i szpital psychiatryczny Walsh House - czyli w skrócie znany jako Walsh House mieszczący się w małej, praktycznie niezamieszkałej wiosce w górach, o zaskakującej nazwie Walsham był dość osobliwym miejscem. Ogromne budynki były brudne i szare, w niektórych miejscach pomalowane przez osoby z terapii sensorycznej w różne graffiti. Alejki i ogrody były zadbane, ale podzielone w niektórych miejscach wstęgami grubych płotów. Latarnie prawie nie działały, murki były porośnięte wiecznym mchem, a brama wyjazdowa nie zachęcała do odwiedzania tego miejsca.
Kompleks składał się z wielkiego budynku głównego, w którym były sale "konferencje", używane głównie do grupowych terapii, świetlica, biblioteka, stołówka, biura oraz w specjalnie oddzielonej strefie znajdował się internat dla pacjentów. Do tego budynku dołączona była oficyna, w której były klinika i przychodnia, nazywana przez nastolatków "kozetką". Przeprowadzano tam wszystkie badania, a w dodatku znajdowała się tam izolatka.
Wokół głównego budynku biegł "spacerniak", czyli rozległy ogród, w którym rosły tylko rośliny niskie i nietoskyczne. Za dziedzińcem znajdował się budynek szkoły, do której chodzili wszyscy stali podopieczni Walsh oraz przy okazji coś na kształt boiska do koszykówki, na którym niestety prawie nie garno w koszykówkę.
Za boiskem stała kolejna brama, zabezpieczona drutem i prowadząca na ulicę. Kilkaset metrów dalej, w miejscu, w którym kończyła się droga stał ostatni wielki budynek Walsh, tak zwana "Mała Kolumbia", czyli ośrodek odwykowy głównie dla narkomanów, a zarazem jedyne miejsce, do którego młodsi pacjenci nie mieli wstępu.
Gdy samochód zatrzymał się na parkingu, a Triss stanął na betonie po 2 miesiącach wolności, poczuł w sobie jakąś dziwną nostalgie i obawę. To prawda, że spędził tu kilka okropnych miesięcy, ale były dni, w których cieszył się, że jest tu a nie w Minneapolis. W sumie to zawsze się cieszył, że jest tu a nie tam. Nawet jeśli nie było kolorowo. A teraz tak naprawdę jest tu tylko z wizytą. W środę będzie w domu - o ile wszystko dobrze pójdzie.
Zabrał swoje rzeczy i ruszył do budynku. Wszedł na piętro, prowadzony tylko i wyłącznie swoją pamięcią planu pomieszczeń, po czym usiadł na fotelu przed biurem.
Roderick zapukał do drzwi i wszedł do pokoju, żeby załatwić formalności. Po kilku minutach wszystkie papiery były podpisane, a Rod opuścił gabinet. Podał bratu świstek dotyczący pokoju, w którym chłopak zamiszka i udał się z powrotem na dół.
Zaczęli przechodzić pomiędzy salami, minęli zapełnioną ludźmi stołówkę i w końcu znaleźli się przy okienku pielęgniarzy, patrolujących internat.
Przywitał ich Arthur Mann - wysoki pielęgniarz, wyglądający jakby kilka minut temu wyszedł z oktagonu. Miał brązowe włosy ostrzyżone na jeża, zawsze w ten sam sposób. Był bardzo przyjazny, przestrzegał zasad, karał rzadko i łagodnie, rozmawiał ze swoimi podopiecznymi na każdy temat, pomagał im, bronił atakowanych, karał atakujących i robił wszystko, by jego "myszaki", czyli pacjenci, czuli się jak najlepiej. W całym Walsh było niewiele osób, które nie lubiły Arthura i nie było nikogo, kto by go nie szanował.
Arthur powitał ich przyjaznym uśmiechem i w czasie gdy Tristan kończył wypełniać papiery i zostawiać rzeczy niezgodne z regulaminem, Roderick i Arthur zdążyli się umówić na wspólny wypad na ryby.
Rod pożegnał swojego brata, jak zwykle poczochrał jego włosy i poklepał go po plecach, po czym uścisnął rękę Arthura i pojechał do pracy.
Tristan ruszył za pielęgniarzem, który zaczął mu przypominać zasady budynku, a potem zaczął zadawać chłopakowi pytania typu: co u ciebie? jak się czujesz?
Triss odpowiadał szczerze i po kilku minutach poczuł potrzebę opowiedzenia Arthurowi o swoich ostatnich osiągnięciach.
Pan Mann znał swoich pacjentów na wskroś. Wiedział kto z czym się zmaga, pomagał jak mógł, dlatego wszyscy mu ufali.
- Pozbyłem się jego rzeczy - wyszeptał czarnowłosy, wpatrując się w podłogę.
Blondyn popatrzył się na niego z szokiem i niedowierzaniem wymalowany na twarzy.
- Sam z własnej woli?
- Nie - odpowiedział niezręcznie. - Za namową doktora Callahana.
- To i tak wielki krok, chłopcze - wyznał pielęgniarz, uśmiechając się łagodnie. - Jestem dumny, że sobie radzisz.
Triss zaśmiał cicho, gdy jego serce wypełniło przyjemne ciepło. Miło było wiedzieć, że ktoś cieszy się z jego szczęścia.
Na twarzy Arthura malowało się kolejne pytanie, którego mężczyzna nie zdążył zadać, bo stanął przy odpowiednich drzwiach. Wytłumaczył Tristanowi pokrótce sytuację jego współlokatora i rzucił przyjazne :
- W razie problemów wiesz, gdzie mnie znaleźć.
Czarnowłosy pokiwał głową i wszedł do pokoju.
Pomieszczenie było małe, pomalowane na szaro. Stały w nim dwa łóżka, z czego jedno było niepościelone i dwie szafki.
Chłopak odrazu rzucił się na swój materac. Nie musiał sam wstawać, bo Arthur miał przyjść po niego, by zabrać go na badania, które miały się zacząć dopiero za kilka godzin.
Przez dłuższy czas Triss leżał bez celu na łóżku, a gdy to mu się znudziło uznał, że rozpakuje swoje rzeczy.
Wtedy właśnie przypomniał sobie o spakowanej w ostatniej chwili książce i wziął ją do ręki.
Przez chwilę przyglądał się zniszczonej, skórzanej okładce, na której widniał wytarty, złoty napis. Otworzył książkę, która odrazu zapachniała starym papierem i kurzem. W spisie treści większość teksu była zamazana lub wytarta tak, że niewiele można było z niej odczytać, dlatego chłopak pominął spis i zabrał się za czytanie.
Niestety większość teksu i kartek była zniszczona, pobrudzona lub wyrwana, więc trudno było cokolwiek odczytać, natomiast rysunki, które były prawie na każdej stronie były dość dobrze zachowane.
Na początku książki było coś o leprechaunach, krasnalach, zmiennokształtnych, wilkołakach, syrenach, a z każdą kolejną stroną stworzenia robiły się coraz bardziej krwiożercze i niebezpieczne. Od krasnali przynoszących szczęście do gigantycznych węży, które żywcem połykały ludzi, do duchów zmarłych niemowląt, które zabijały swoich rodziców, do banshee, zapowiadających śmierć, aż po coś co najbardziej przeraziło Tristana.
Pod koniec książki tekst nagle się urywał. Na jednej stronie nie było żadnych słów, a na kolejnej pojawiło się ostrzeżenie:
Bestie z tego gatunku są krwiożercze i tym niebezpieczniejsze, że przypominają wyglądem i zachowaniem zwykłych ludzi, dlatego odradzam czytanie stron kolejnych. Jeśli jednak twoja odwaga lub głupota sprawi, że poznasz tajemnice istot nocy, wiedz, że przed nimi nie ma ucieczki.
Czarnowłosy westchnął, zastanawiając się czy czytać dalej. W końcu jednak uznał, że tak czy inaczej te stworzenia to tylko wymysły i napewno nie istnieją.
Przekręcił więc kartkę i przeczytał tytuł.
BRUXA
To stworzenie w pełni rozumne, podobne wyglądem do kobiety(bruxa), rzadziej do mężczyzny(bruxo). Zamieszkuje głównie stare posiadłości i ruiny budynków. Nie boi się słońca i może polować zarówno za dnia jak i w nocy. Do ogłuszania ofiar używa swojego "krzyku", czyli potężnej fali dźwiękowej, zdolnej nawet do pozbawienia przytomności. Bruxa pożywia się krwią swoich ofiar, a po posiłku często śpiewa. Niektóre bruxy wykazują zdolność telepatii lub mogą przemieniać się w czarnego nietoperza lub ptaka. Jedyną ich słabością jest srebro.
Na drugiej stronie opisu widniał rysunek wysokiej kobiety o długich włosach i pazurach oraz ostro zakończonych kłach. Bestia miała czarne, przenikliwe oczy, które zmusiły Trissa do przekręcenia strony.
Kolejne trzy opisy jak i rysunki były bardzo podobne do bruxy. Przedstawiały zmorę, coś zwanego mulą oraz nosferatę. To były piękne, rozumne potwory, zabijające młodych ludzi i żywiące się ich krwią, ale podobno wymarłe od wieków.
Następne kartki miały na sobie nabazgrane kilka zdań na temat innych bestii, wyglądających jak gnomy o długich pazurach i rzędach pokiereszowanych kłów. Te istoty podobno kryły się w ciemności, zamieszkiwały cmentarze i mroczne dzielnice, żywiąc się ludźmi oraz zwłokami.
Tristanowi żołądek podszedł do gardła. Pomimo, że te stworzenia zapewne nie istniały, w jego myślach zaczęło się rodzić pytanie: co jeśli one naprawdę żyją?
Przez parę długich minut wahał się czy czytać dalej. Zostały dosłownie dwie albo trzy strony do końca, ale mimo to chłopak czuł gdzieś w sercu, że wszystko co dotąd przeczytał nie nastręczyło mu tyle przerażenia, ile nabawi się po poznaniu ostatnich bestii.
Z niepewnością przekręcił kartkę, na której ukazała się praktycznie niewidoczna nazwa, która brzmiała Nelapsi.
Czarnowłosy wzdrygnął się, ale mimo to spuścił wzrok na niechlujnie napisane słowa poniżej tytułu.
Nelapsi to jedne z nieumierajacych, niegdyś będących ludźmi potworów. To chodzące zwłoki, choć nie widać u nich śladów rozkładu, a wręcz przeciwnie - w większości przypadków wyglądają ludzko i przepięknie. Nelapsi żywią się ludźmi. Są brutalni, agresywni i bezlitośni. To nieposiadające duszy bestie, przed którymi nie da się uciec.
Na dole kartki, małymi literami zostało napisane zdanie: oni są wszędzie.
Tristanowi krew momentalnie skrzepła w żyłach. Przerażenie odebrało mu zdolność myślenia. Popatrzył na rycinę narysowaną na kartce. Przedstawiała wielkiego potwora z rozdziawionymi ustami, do których wrzucał ciało wrzeszczącego człowieka. Na dole były rysunki pazurów, twarzy pięknych, albo wykrzywionych w agonalnym krzyku. Na papierze widniały brudne plamy, a rysunki była tak okropne i przerażające, że chłopak odrazu przekręcił kartkę.
Kolejna strona była wyrwana, a z jedynego jej kawałka, który wciąż pozostał przyklejony do okładki można było odczytać tylko urywki zdań.
Jak rozpoznać... Jasna karnacja... Czerwone oczy... Nadludzki wygląd... Zimno...
Tristan przeczytał te słowa ponownie i ku własnemu przerażeniu zdał sobie sprawę, że ten opis kogoś mu przypomina.
Czy oni-?
Nie zdążył jednak do końca pomyśleć o dokończeniu tego pytania, bo usłyszał pukanie do drzwi.
Z hukiem zatrzasnął książkę i wrzucił ją pod łóżko. Wstał z materaca.
Do pokoju wszedł Arthur i zabrał chłopaka na badania.
Przez wiele godzin, spotkań z lekarzami, rozmów, nastolatek z tyłu głowy miał tylko opis zimnej istoty z książki.
Minuty dłużyły mu się jak wieczność, gdy nurtowały go setki pytań. Mimo przerażenia musiał wiedzieć więcej o Nelapsi. A może nie tylko o nich?
Musiał poznać prawdę.
Dopiero pod wieczór wypuszczono go z klinki i pozwolono pójść na kolację.
Triss nie był głodny. Jego umysł był zbyt zajęty logicznym wyjaśnianiem rzeczywistości, żeby martwić się pustym żołądkiem. Mimo to zjadł cokolwiek, żeby krążący po sali pielęgniarze nie wysłali go na kolejne badania.
Wrócił do pokoju po 20 i pomimo ciążących mu pytań najpierw udał się pod prysznic, żeby zmyć z siebie dotyk lekarzy i obrzydliwą świadomość obecności igieł w jego ciele.
Zdawkowo odpowiedział na pytania współlokatora mając nadzieję, że chłopak zaraz zajmie się swoimi sprawami i istotnie, kilka minut później niejaki Sam wrócił do czytania podręcznika do biologii.
Czarnowłosy wyszedł z pokoju na korytarz.
Pewnie było już po 21 bo prawie nikt nie kręcił się po budynku.
Brunet skierował się do biblioteki - jedynego miejsca, w którym działał internet.
Sala była opustoszała i cicha, jak zawsze z resztą. Niewielu pacjentów lubiło tu siedzieć. Nawet jeśli czytali, to zazwyczaj w swoich pokojach.
Triss podszedł do najbliższego komputera, włączył go i zalogował się na pierwsze lepsze konto. Hasła i tak wszędzie były takie same, a ograniczenia na internet i aplikacje działy w dokładnie taki sam sposób.
Nastolatek odpalił wyszukiwarkę i trzęsącymi się dłońmi wpisał w pasek wyszukiwania słowo Nelapsi.
Wyskoczyło kilka stron, więc Triss kliknął w pierwszy link do witryny o dziwnie znajomym tytule.
Strona wyglądała zaskakująco schludnie jak na to, o czym opowiadała. Gdyby nie groteskowe rysunki i teksy można by uznać, że to zwykła strona z bajkami.
Tristan przeklikał każdą możliwą zakładkę: Nelapsi, Danag, Estrie, Upiór, Varacolaci, Stregoni benefic i jeszcze kilka innych na temat legend z różnych regionów świata. Były tam nawet wypisane powieści i poematy na temat tych "potworów".
Na samym końcu, pod tytułem podsumowanie, widniał spis wszystkich, wielokrotnie powtarzających się w podaniach cech tak zwanych "krwiopijców".
Czarnowłosy zabrał się do ich czytania.
×Potwory te żywią się krwią lub mięsem ludzkim, nie spożywają jedzenia przeznaczonego dla ludzi
- Nie jestem głodny - rzucił dość chłodno blondyn. - Poza tym mówiłem już, jestem na specjalnej diecie.
×To najczęściej istoty o wyglądzie podobnym do ludzkiego, o pięknie i wdziękach, służących do zwodzenia ofiar.
Tristanowi odrazu przypomniał się pierwszy dzień w szkole: grupa idealnie pięknych, podobnych do siebie ludzi o majestatycznych, perfekcyjnych rysach, śnieżnych twarzach i niebywałej gracji.
×Zwane są zimnymi istotami ze względu na niską temperaturę ciała, uwarunkowaną tym, że fizycznie są martwi.
W jego umyśle zamajaczyły mroźne niczym lód ramiona, obejmujące jego talię, zimne ręce, poprawiające jego włosy, chłodna aura...
×Są wrażliwe na światło słoneczne.
- Nie rozglądaj się - poradził Mike i rzucił piłką do kosza. - Zawsze wyjeżdżają, gdy zrobi się ciepło.
×Przejawiają niewiarygodne zdolności, takie jak szybkość, siła i odporność na urazy.
- A powiedział ci jakim cudem pojawił się koło nas tak szybko i odepchnął vana własną ręką, nie robiąc sobie przy tym krzywdy? - warknął szorstko.
× Pomimo licznych legend i różniących się cech, wszystkie te stworzenia nazywane są najczęściej poprostu wampirami.
Tristan zamarł, czytając ostatnie słowo. do jego pamięci napłynęło wspomnienie.
Ciepłe światło kominka padało na twarz starca. Jego siwe włosy lśniły w pomarańczowym żarze. Mężczyzna spokojnymi pociagnieciami przeczsywał włosy chłopca, zwinetego w kulkę na jego kolanach.
Dziecko z dziwnym znudzeniem wpatrywał się w płomienie, mrugając od czasu do czasu i usilnie starając się zasnąć.
- Czy magia istnieje? - spytał chłopiec pod dłuższej chwili milczenia, przerywanego jedynie skrzypieniem bujanego krzesła.
- Tego nie wiem, łabądku - odpowiedział staruszek, poprawiając koc, spadający z ramion wnuka. - Wiem jednak, że wiele jest na tym świecie istot, które można nazwać magicznymi...
Chłopczyk ożywił się nagle i wyprostował. Zaczął przypatrywać się uważnie twarzy mężczyzny, niemo błagając go, by opowiedział mu kolejną historię. Zawsze lubił ich słuchać, choć niektóre były dość dziwne i brutalne, ale niewątpliwie były prawdziwe. W końcu dziadek Abe nigdy nie kłamał.
- Gdy byłem małym szkrabem, mniejszym nawet od ciebie - zaczął z uśmiechem, pukając wnuka w koniuszek nosa. - poznałem przedziwne istoty... - zamyślił się.
- Jakie? - spytał z niecierpliwością chłopczyk.
- Oj, przepiękne - westchnął. - Trzech mężczyzn i dwie kobiety o bladej skórze, hiptotyzujących złotych oczach i oszałamiających uśmiechach - mężczyzna uśmiechnął się do siebie i przez chwilę wpatrywał się w ścianę, jakby właśnie znów zobaczył te osoby. - Mój ojciec i wuj Black kategorycznie zakazali mi się z nimi zadawać, ale ja ich ignorowałem. W końcu doktor zawsze był dla mnie miły, och, a jego żona! Anioł, nie kobieta. A ich dzieci, trójka, zawsze byli piękni, dystyngowani i dumni - zatrzymał się po raz kolejny. Tym jednak razem na jego twarzy gościł wyraz smutku. Chłopczyk zaciekawiony historią i tym, jak przyciągała go do siebie, pochylił się do przodu i złapał w dłonie szlafrok starca. - Dopiero po latach dowiedziałem się prawdy... Okrutnego sekretu, który ukrywali... Byli inni, niż im podobni, ale wciąż byli groźni, niebezpieczni...
Czarnowłosy chłopiec czekał na wytłumaczenie, na dalszą część historii, która niestety nie nadeszła.
Usłyszał za sobą ciężkie kroki, więc odwrócił się w ich stronę.
Jego ojciec dumnie wyprostowany, ale wyraźnie zmęczony podszedł do fotela.
- Tato, mówiłem, żebyście nie siedzieli do późna - wyszeptał z uśmiechem, po czym ucałował dłoń starca. Chwycił chłopca pod pachy i podniósł go, a potem okręcił ich wokół własnej osi. Dziecko zachichotało i przytuliło ojca z wielkim uśmiechem na ustach.
- Coś nowego? - spytał, siedzący w fotelu staruszek.
- Porozmawiamy o tym za chwilę - odpowiedział mu mężczyzna.
- Mogę jeszcze posiedzieć? - wyszeptał chłopiec z nadzieją w głosie.
- Niestety nie, łabądku. Pora iść spać.
- Ale tato... - nadąsał się. - Chcę skończyć słuchać opowiadania, zanim dziadek zapomni o czym mówił...
Mężczyzna westchnął przeciągle i zacisnął usta w wąską linię, tak jakby się nad czymś zastanawiał.
Chłopczyk poczuł się zmęczony. Ułożył główkę na ramieniu ojca i ziewnął przeciągle. Chciał zostać, wysłuchać historii, która tak go ciekawiła, do końca, ale bezpieczne ramiona i ciepło powoli go usypiało.
- Widzisz synku - szepnął mężczyzna tak cicho, jakby nie chciał wyrwać syna z zapadania w sen. - Zaraz zaśniesz, a dziadek też potrzebuje odpoczynku.
Czarnowłosy chłopiec westchnął i przytaknął ospale. Został delikatnie odstawiony na ziemię.
Ojciec poprawił jego piżamkę, po czym ucałował go w czubek głowy.
- Pożegnaj się z dziadkiem i zmykaj do łóżka - polecił. - Zaraz do ciebie przyjdę.
Dziecko pokiwało głową i uważnie wdrapało się na kolana starca. Przytulił go, życząc mu jednocześnie dobrej nocy.
Mężczyzna uścisnął go mocniej i ledwie słyszalnie wyszeptał do jego ucha:
- Wampiry.
Chłopak nie wiedział skąd dokładnie pamiętał to wspomnienie. Jakoś nigdy dotąd sobie o nim nie przypominał, ale teraz te słowa dawały zupełnie nowe światło na sprawę.
Tristan przeraził się nie na żarty.
Czy cullenowie są wampirami? - spytał szeptem i zaraz przypomniał coś jeszcze.
Spojrzał na wyszukiwarkę i przeczytał na głos nazwę strony: "wampiry od A do z" - skądś kojarzył tę nazwę i właśnie wtedy go oświeciło.
Bella.
Wyszukiwarka w jej komputerze.
- O kurwa - warknął do siebie, odchylając się w fotelu. - Nie, nie, nie - powtarzał. - To nie może być prawda.
Czy Bella miała wampira za chłopaka? To by wiele wyjaśniało. Fakt że cullenowie są wampirami byłby odpowiedzią na mnóstwo pytań: jak Edward zdołał odepchnąć vana i wyszedł z tego bez szwanku? Skąd Jasper zawsze wiedział gdzie go szukać? Skąd znał adres jego domu? Czemu niczego nie jadł? Jakim cudem był tak piękny? Czemu nie wychodził na słońce?
Bo jest wampirem - ta odpowiedź tłumaczyłaby wszystko. Nawet dziwne wyniki sekcji zwłok Waylona (z której raport Triss przeczytał gdy czekali z Uleyami i Blackami aż Charlie skończy służbę) miały by sens.
Wtedy właśnie dotarła do Tristana ta jedna paskudnie przerażająca perspektywa i upiorna rzeczywistość - był zakochany w wampirze.
- Co ty tu jeszcze robisz? - spytał ktoś gniewnie.
Tristan podskoczył na krześle i instynktownie zamknął stronę, które kilka chwil temu przeglądał.
- Czytam? - odrzekł z niepewnością.
Arthut przewrócił oczami i otworzył drzwi na oścież, równocześnie zakładając ręce na piersi.
Czarnowłosy zrozumiał to polecenie. Trzęsąc się z przerażenia pozamykał wszystkie zakładki. Mając na uwagę fakt, że Bella tego nie zrobiła i dzięki temu chłopak upewnił się w swoim przekonaniu, wyczyścił historię wyszukiwania, a potem wyłączył komputer. Przemknął się koło Arthura i pomaszerował do pokoju. Miał nadzieję, że pielęgniarz nie zobaczył jego dygocych nóg, tego jak jest blady, przestraszony, zlany zimnym potem.
Przełknął gorzką ślinę i rzucił się twarzą na łóżko, chcąc by łzy z jego policzków odrazu wsiąkały w poduszkę.
To nie może być prawda! On nie może być jednym z nich!
Z tymi męczącymi myślami zapadł w niespokojny sen, malowany wizjami jego oblanego krwią, uśmiechającego się upiornie. Jego ostrych zębów, czerwonych oczu i pragnienia zabijania.

_________________________________________

Aye, w końcu Triss zaczyna składać wszystko do kupy także zaczyna się coś dziać :)

Miłego dzionka i smacznej kawusi :33

-akkizu

Scarred Skins | j.h.Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz