- Idealny – mruknęłam pod nosem – do mnie podpułkownika Kocha i podporucznika Bergera. Niech rozlokują tutaj sztab i łączność.
- Tak jest! – jakiś sierżant zasalutował, po czym pobiegł w kierunku ciężarówek. Gdy ten odbiegł w swoją stronę, natychmiast obok mnie, jakby wyrosły z podziemi, pojawił się Werner. Przeczesał dłonią swoje przydługie włosy i poprawił okulary na nosie.
- Gdzie porucznik Dreschner? – zapytałam się go.
- Nie ma go w obozie, pojechał po leki do Liege – odparł od razu.
Mimo tego, ze Werner ciągle powtarzał mi, ze nie chce jechać na front i dużo lepiej sprawdziłby się u mnie w gabinecie, to ja widziałam coś zupełnie odwrotnego. W życiu koszernym umiał odnaleźć się lepiej niż ktokolwiek z ludzi, których znałam, ze mną włącznie. Dodatkowo wykorzystywał swoją fantastyczną pamięć i notował w głowie każdą informację, dzięki czemu nie potrzebowałam dziesiątek notesów i kalendarzy, bo wszystko i tak miałam na podorędziu w głowie mojego adiutanta lub w jego kalendarzu, który zawsze miał przy sobie.
- Bez odmeldowania się? - zmarszczyłam brwi.
- Odmeldował się podpułkownikowi Kochowi.
- Koch winien był przekazać jego meldunek mnie – powiedziałam. – Jak długo go nie ma?
- Jakieś dwie godziny. Pewnie przed trzecią pewnie będzie z powrotem.
- Jak przyjedzie, to niech stawi się u mnie. Schongarth może zorganizować szpital w zakrystii. Na wieżę kościoła odeślijcie dwóch ludzi z CKM-em, niech obserwują przestrzeń. Każcie zablokować drogi dojazdowe i wyznaczcie ludzi do pilnowania. Czy jest coś od Neumeyera?
- Od pięciu dni nie ma z nim kontaktu – zameldował mi natychmiast mój adiutant.
- Szlag! – rzuciłam pod nosem.
Nie będę nawet ukrywać, że doceniałam działania Neumeyera, jego doświadczenie w pracy wywiadowczo-dywersyjnej było ogromne i nie raz uratowało nam tyłek, ale niektóre metody jego działania doprowadzały mnie do białej gorączki. Na przykład to wyrywanie do przodu i zrywanie łączności.
- On tak podobno ma. Taki jest jego styl walki, wie pani - powiedział.
- Wiem. Nie chce się ujawniać. – mruknęłam pod nosem i zatrzymałam się pod wejściem do domu. – Fritz, weź sobie kilku ludzi i zacznijcie przeszukiwać domy. W kościele zrobimy magazyn.
- Co rekwirować?
- Przede wszystkim żarcie, kawę, herbatę, medykamenty, papierosy i alkohol. Ale tego ostatniego nie wydawać. Mam z nimi dość roboty, nie mogą być zalani w pestkę. Wykonać.
Fritz jedynie skinął głową i pobiegł w dół drogi. O dziwo Heines, ten kawalarz z września, którego wszędzie było pełno, okazał się być nadzwyczaj obowiązkowym facetem i świetnym adiutantem. Największą jego zaletą było to, że nie kłócił się o byle pierdołę, czego nie mogłam niestety powiedzieć o Friedrichu.
- Łatwo idzie, prawda? – Werner uśmiechnął się do mnie i poprawił czapkę.
- Za łatwo – otworzyłam drzwi i weszłam do środka, wpuszczając za sobą mojego adiutanta, a zaraz za nami weszło kilku ludzi ze skrzyniami z wyposażeniem.
- Jest tu kto! – zawołał Werner.
- No jeszcze tego mi brakowało! – z pokoju wybiegła jakaś kobieta.
Miała ponad czterdzieści lat, wyglądała jednak dostojnie i patrzyła się na mnie z wyższością.
- Co wy tutaj robicie? To już innych domów nie ma, że trzeba moją prywatność naruszać?! Nie będę wam przecież robić problemów – odezwała się, patrząc na nas ze złością.
CZYTASZ
𝐖𝐨𝐥𝐚 𝐳𝐞 𝐬𝐭𝐚𝐥𝐢
Historical FictionDwudziesty drugi utwór w serii Zaginione wspomnienia [patrząc według chronologii wydarzeń] i bezpośrednia kontynuacja "Serca z żelaza" "I chociaż historia nie zatacza koła, to czasem może się powtórzyć, a my nawet sobie z tego nie zdamy sprawy" Woj...