Rozdział XII - Dużo, za to często

91 4 0
                                    

Każdy kolejny dzień kampanii tylko utwierdzał mnie w przekonaniu, że Francja to za prawdę mur z tektury. Z każdym kolejnym dniem posuwaliśmy się co raz dalej w głąb tego zdegenerowanego przez kolorowe wpływy państwa winem i masłem płynącego. Na to ostatnie nie narzekał nikt, w końcu mogliśmy się sami wyżywić, bo mimo tego, co zaświadczałam w Holandii, po przekroczeniu granicy francuskiej i napotkaniu większego oporu i sprzeciwu ludności cywilnej, przestaliśmy się nimi zupełnie przejmować. Jeżeli coś było nam potrzebne, to rekwirowaliśmy to bez rozważań, czy to jest moralne czy nie. Przecież cała ta wojna była niemoralna, a my musieliśmy się do niej przystosować.

- Auserwald! - zawołałam oblizując się.

Akurat siedzieliśmy w jednym z większych domów w niewielkim miasteczku garnizonowym. Mój pułk dostał trochę spokoju i wolnego. Mieliśmy przygotować się do kolejnej fazy kampanii, ale żeby w to brnąć moi ludzie musieli się zregenerować, ja musiałam przetworzyć rozkazy z naczelnego dowództwa, no i musieliśmy uzupełnić nasze zapasy paliwa, które przez narzucone tempo, kurczyły się zaskakująco szybko.

- Tak, pani generał.

- Ja nie wiem jak ty to robisz, ale te szparagi to mistrzostwo świata!

- Dziękuję, pani generał - mężczyzna uśmiechnął się. - Chce pani może dokładki? - zapytał, dalej uprzejmie się uśmiechając.

Auserwald miał czterdzieści lat na karku, ale choć nie najstarszy, w usposobieniu bardzo przypominał mi mojego dziadka. Był zawsze pogodny, rozpromieniony i niczym się nie przejmował, po prostu robił swoje, za co go docenialiśmy. Był to też jedyny mężczyzna jakiego znałam, który nie obrażał się, gdy kazano mu wracać do garów. Powodem dla tego była jedynie jego miłość do kuchni i usposobienie. Bowiem trzeba wam jeszcze wiedzieć, że Auserwald był człowiekiem, któremu ogromną, nieprzebraną wręcz radość sprawiało przygotowywanie innym jedzenia i fakt, że osobie, którą karmi żarcie smakuje.

- Chcecie mnie chyba utuczyć - zaśmiałam się - nie, nie. Ale może pan ode mnie zanieść po porcyjce Schongarthowi i Neumeyerowi. Zwłaszcza temu ostatniemu się należy się dodatkowa porcja, bo ten nie je, nie pije, jedynie rozstawia wszystkich po kątach.

- Jak to głodny mężczyzna, pani generał. - rozłożył ramiona - Zaraz się załatwi.

- No! To wracaj pan za gary.

- Tak jest, pani generał - uśmiechnął się jedynie i wrócił do kuchni.

Ja natomiast wylizałam mój talerz, a potem napiłam się zimnej herbaty, która nam została ze śniadania i zamlaskałam zadowolona i przede wszystkim syta. Następnie sięgnęłam po papierosa i włożyłam go sobie do ust, po czym zaczęłam przeszukiwać moje kieszenie w poszukiwaniu zapalniczki.

- Adiutant puł...  - powiedział Fritz, stając przede mną i prostując się jak struna. 

Fritz był w gruncie rzeczy jeszcze młodym chłopakiem, bo miał dwadzieścia-dwa lata. Wyglądał jednak na mniej i w sumie to niesamowicie przypominał mi Friedricha. Jedyne różnice widziałam w ich budowie. Fritz był bowiem sporo od niego wyższy, miał pewnie metr osiemdziesiąt wzrostu, ciepłą, ale jasną, porcelanową karnację, bez żadnego piega, pieprzyka czy blizny. Jeżeli chodzi o jego sylwetkę, to był dość szczupły, ale nie chudy i miał bardzo dobrze widoczne mięśnie. Dodatkowo sylwetkę miał nader proporcjonalną z wąskimi biodrami i długimi nogami biegacza.

Tutaj różnice się kończyły, bo Fritz, tak jak Fred miał twarz dziecka. I to tak dosłownie, wyglądał na piętnaście, może szesnaście lat, przez co zastanawiałam się czy miał takie same problemy z kupieniem wódki jak Friedrich. I nie pomagała mu nawet ostra linia szczęki i wystające kości policzkowe. Bujne, ciemne jak na blondyna, włosy zawsze miał ułożone i zaczesane do tyłu, bo jak mi się tłumaczył, na bok nie lubił. Czoło miał niskie, brwi grube ciemniejsze od włosów, a pod nimi duże, zielone oczy w kształcie migdałów. Jakby tego było mało, to jeszcze miał ciemne, bardzo długie rzęsy, które wyraźnie się odznaczały i otaczały jego oczka. Poza tym mały, usiany piegami i zadarty nosek i spore, ładnie wycięte usta. Przy tej okazji nie można nie wspomnieć o jego kolejnej cesze, która nadawała mu dziecięcego wyglądu czyli o dołeczkach w policzkach.

𝐖𝐨𝐥𝐚 𝐳𝐞 𝐬𝐭𝐚𝐥𝐢Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz