Rozdział VI - W otwarte karty

96 3 0
                                    

Już następnego dnia, wszystko zdawało się wracać do stanu sprzed tygodnia. Posterunki żandarmerii zostały wzmocnione. Mój ojciec wysłał jednego ze swoich ludzi, żeby zrobił rozeznanie w sytuacji i sporządził raporty na temat kadr w poszczególnych dystryktach w generalnej guberni. Tym nieszczęsnym posłańcem oczywiście musiał być Walter, który gdy tylko mógł to dzwonił do mnie, żeby poskarżyć mi się na swój niesamowicie ciężki los. Jeżeli mam być szczera, to nie interesowała mnie przesadnie ta jego paplanina. Miałam swoje sprawy na tapecie i nimi się zajmowałam. Zgodnie z ustaleniami z konferencji, zajęłam się gromadzeniem nie koniecznie prawdziwych dowodów na nasze ukochane małżeństwo. Walter wraz z Naujocksem i Behrendsem z radością dostarczyli mi tego wszystkiego, czego poszukiwałam i co zgromadziłam. Poza tym zaczęliśmy poszukiwać najlepszej drogi do Moskwy, co poszło bardzo gładko i do Londynu, z czym problem był nie co większy.

- Szlag mnie zaraz trafi! – Werner rzucił pod nosem i podniósł wzrok znad dokumentu. – Przecież do Londynu nie da się dostać! Po upadku Venlo nie mamy już nikogo zaufanego, kto utrzymywałby kontakty z herbaciarzami. Chociaż... Kathy?

- Tak?

- Wiesz może co się stało z F 479?

- Nie mam pojęcia – wzruszyłam ramionami – Ale na pewno z Anglikami nie ma już kontaktów.

- Cholera. A kontakt przez Szwecję jest możliwy? Nie wiem, może zatrudnimy jakiegoś przedstawiciela handlowego, albo kogoś w tym rodzaju.

- Nie głupi pomysł – potwierdziłam. - A znasz kogoś takiego?

- A skąd! Nie obracam się w tym środowisku. Mój ojciec zawsze gardził arystokratami, a tym bardziej handlowcami. Typowe dla drobnomieszczaństwa – dodał.

- No nic – odparłam jedynie i sięgnęłam po słuchawkę, po czym wykręciłam numer mojego pierwszego adiutanta.

Wiedziałam, że jeżeli ktoś ma coś wiedzieć, to będzie to Friedrich, a raczej jego ojciec, ale mimo tego, że znałam generała von Wittelsbach osobiście, to nie chciałam mu się narzucać i wolałam w kontaktach wykorzystać jego syna, który tak się cudownie złożyło, że był moim adiutantem.

- No odbierz, mały. Nie rób mi tego – wyszeptałam.

- Fred! – usłyszałam pijacki bełkot mojego adiutanta – kto to? – usłyszałam jeszcze, jednak zanim zdążyłam się na niego wkurzyć, odłożyłam słuchawkę.

- Coś się stało? – zapytał Werner, zwracając uwagę na grymas na mojej twarzy.

- Fred się spił.

- A on nie ma przypadkiem urlopu?

- No właśnie ma. Ale go potrzebuję, a raczej potrzebuję jego ojca.

- To nie możesz do niego po prostu zadzwonić?

- Niezbyt. To będzie sprawa prywatna, a ja nie jestem w tak bliskich stosunkach z jego ojcem, żeby bez wyraźnego powodu prosić go o pomoc w naszych akcjach. Poza tym, zbyt go szanuję.

- Zrozumiałe – powiedział Werner, po czym spojrzał na swój zegarek – pozwolisz, że zrobię sobie przerwę na lunch, nie masz nic przeciwko, prawda?

- Nie. Tylko wracaj zaraz, będziesz mi jeszcze potrzebny.

- Wrócę gdy tylko skończę jeść, przysięgam na mały paluszek.

- No to nie gadaj, tylko uciekaj. A i przynieś mi drożdżówkę z jabłkami.

- Nie ma sprawy – rzucił jeszcze, po czym wyszedł z mojego gabinetu i cicho zamknął za sobą drzwi.

𝐖𝐨𝐥𝐚 𝐳𝐞 𝐬𝐭𝐚𝐥𝐢Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz