Rozdział XVIII - O zabójcach kilka słów

122 1 0
                                    

Zabójstwa to nie są zwykłe zbrodnie, a bardzo skomplikowane wydarzenia, które trzeba ujmować zazwyczaj jako szereg wypadków, motywów i kontekstów, a nie tylko jeden czyn. Zabójcy natomiast, jako jednostki, są ludźmi o równie interesujących złożonościach psychicznych. W sumie to jadąc do Krakowa spodziewałam się, że prawdopodobnie kiedyś zostanę w jakieś uwikłana, natomiast nawet w najśmielszych snach nie przypuszczałam, że to się stanie już dzień po moim przyjeździe.

- Wyborne jest to wino, panie gubernatorze – powiedział Drexler.

Standertenfuhrer Arnold Drexler był dowódcą gestapo na generalne gubernatorstwo. Wiele osób jednak stawiało go w pozycji nader uprzywilejowanej, w stosunku do jego zdolności, które, przyznaję uczciwie nie były powalające. Był to mężczyzna dość wysoki, przy tym niesamowicie chudy, powiedziałabym, że nawet wychudzony, o szerokiej klatce piersiowej, wąskich biodrach i nieproporcjonalnie długich kończynach, o postawie pawia, wiecznie podniesionej hardo głowie, chyba, że rozmawiał z Krugerem lub Frankiem, wtedy przyjmował postawę uniżoną, niemal służalczą, co było widać doskonale właśnie na tej kolacji. Na dodatek dało się odnieść wrażenie, że jest przesadnie skupiony na swoim wyglądzie, czemu dawał wyraz przez aż nazbyt starannie wyprasowany mundur, wypastowane na glanc oficerki – i to taki glanc, że mogłabym używać jego butów zamiast lusterka – a także ordery poprzypinane chyba od poziomicy. Schroedinger mówił, że jest fircykiem, ale ja widziałam w nim jedynie przesadnego pedanta.

Twarz miał długą, dosyć przerażającą, w swoim wyrazie upiora bardzo podobnym do Krugera. Panowie jednak dość mocno się różnili. Drexler miał włosy bardzo ciemne, ale nie czarne, krótko przystrzyżone z zimną, niemalże błękitną poświatą. Brwi koloru włosów, widocznie układane przez niego, jakby wrysowane na jego bladej, ale aksamitnie gładkiej, nawilżonej skórze. Oczy miał wielkie, szaro-niebieskie, dziwnie rozmarzone i przymglone, trochę jak u trupa lub śniętej ryby, zupełnie nie pasowały do jego ogólnej bardzo ostrej aparycji. Kości policzkowe mocno wystające, nos prosty, długi, spalony słońcem, miejscami popękany, nawet trochę krwawiący. Usta wyraźne, ale bardzo ładne, delikatne, nawilżone.

Znowu siedzieliśmy na kolacji, skład podobny jak ostatnio, poza mną i Wernerem był oczywiście Frank, Buhler, stary Schroedinger, Kruger, a także Blaskowitz i Donhoff, ostatni trzej w towarzystwie swoich adiutantów. Brakowało szefa Abwehry na generalną gubernię, co zostało jednak przyjęte przez większość bardzo dobrze. Nikt nie wiedział dlaczego pułkownik Ulrich - bo taka była godność tego człowieka się nie pofatygował. Wszystkim obecnym wystarczyło chyba to, że wysłał swojego oficera łącznikowego, który siedział na dole stołu, niezbyt zainteresowany sprawą. Frank natomiast znów zadbał o nasze żołądki, zapewniając wyborny posiłek, na który złożył się tatar wołowy, potem rosół z bażanta, na danie główne natomiast pieczeń z dzika w czerwonym winie, która niestety nie była aż tak dobra, jak ta, którą robił Canaris, ale była smaczna, a to czasem wystarczało. Z tego co zdążył powiedzieć mi Kruger, na deser gubernator załatwił nam najprawdziwszy tort szwarcwaldzki. Nie będę ukrywała, że po otrzymaniu takiej informacji, jedyne co robiłam na tej kolacji to wyczekiwałam na deser właśnie.

- Gdzie jest pański adiutant, panie Oberfuhrer?

- Wykonuje moje rozkazy – powiedział Schroedinger chłodno.

- Chciałbym go tutaj widzieć – powiedział Kruger. – Ja i pani generał mamy swoich współpracowników – dodał szef SS, a Werner, zaalarmowany słowami HSSPF, podniósł głowę znad swojego talerza, pełnego gotowanych warzyw z bułką tartą, bo tylko to odpowiadało jego wymaganiom żywieniowym.

- Będzie niedługo – zapewnił go ojciec Wernera.

- Mam nadzieję, że nie będzie musiał jeść zimnej kolacji – powiedział Frank, uśmiechając się lekko.

𝐖𝐨𝐥𝐚 𝐳𝐞 𝐬𝐭𝐚𝐥𝐢Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz