Rozdział XVII - Radca kryminalny też należy do dworu króla

93 1 0
                                    


Obudził mnie dzwoniący telefon. Nie będę nawet ukrywać, że zastanawiałam się komu w Krakowie życie nie miłe i chce na dzień dobry zrobić sobie ze mnie wroga. Żeby tak dzwonić do mnie o siódmej rano... Przecież to trzeba być albo zdesperowanym, albo samobójcą albo obydwoma na raz. Niestety -mimo mej ogromnej niechęci - nie mogłam tego ot tak zostawić, bo wiedziałam, że zadzwonią znowu. Podniosłam się do siadu, przetarłam oczy i sięgnęłam po słuchawkę.

- Tak - powiedziałam jedynie, ziewając przeciągle.

- Cześć Kathy - po drugiej stronie usłyszałam wyraźnie podekscytowany głos Wernera.

- Witaj. Dlaczego dzwonisz do mnie tak wcześnie?

- Chciałem jedynie powiedzieć, że już jestem w Krakowie, tylko będę u ciebie dopiero o 12. Dostałem w Berlinie pewne polecenia, które mam wykonać natychmiast po przyjeździe.

- Werner, ale to ja wydaj... - nie skończyłam, bo usłyszałam jak odkłada słuchawkę. Również rozłączyłam się, po czym westchnęłam ciężko i uznałam, że czas najwyższy się podnieść i przygotować do roboty.

Wzięłam prysznic i związałam włosy, po czym założyłam mundur i wyprowadziłam Oliego na krótki spacer, następnie dałam mu jeść i nalałam mu wody do miski i dopiero potem udałam się do zamku, gdzie znajdowała się jadalnia. Fakt, faktem, niby mogłam po prostu zejść do kuchni i zrobić sobie coś sama, ale wczorajszej nocy Frank jeszcze zanim zostawił mnie w spokoju pozwolił sobie ułożyć mój rozkład dnia, zapraszając mnie na śniadanie ze swoją rodziną. Niespecjalnie chciałam angażować się w rodzinne życie generalnego gubernatora, ale jak mi kazano, to stawić się musiałam to zrobić i nic nie mogłam na to poradzić.

- Cieszę się, że zgodziła się pani dołączyć do nas na śniadaniu - Frank uśmiechnął się, a cztery pary dziecięcych oczu zwróciło się w moją stronę. - Jak się spało w nowym miejscu? - zapytał, cały czas uśmiechając się szeroko.

Powiedzieć, że o godzinie dziewiątej trzydzieści gubernator był gotowy do pracy, to tak jak powiedzieć, że Werner swoim rannym telefonem ani trochę mnie nie zirytował. Ubrany był w elegancki, jedwabny płaszcz kąpielowy, narzucony na błękitną koszulę i brązowe spodnie garniturowe z szerokimi, haftowanymi szelkami.

- Bardzo dobrze, dziękuję za troskę, panie gubernatorze - odparłam i dopiero w tym momencie zauważyłam, że gubernator nie jest jedynym, który siedzi w jadalni.

Przy stole siedziały córki Hansa Franka; Brigitte, która miała na oko cztery lata i Sigrid, w wieku jedenastu lub dwunastu lat. Bezpośrednio obok Franka, po jego lewej stronie siedział Norman. Był to najstarszy z trójki synów Franka. Chłopiec był blondynem o jasnych oczach, a w swoim mundurku Hitlerjugend wyglądał jak odzwierciedlenie aryjskiego, dziecięcego ideału.

Z osób siedzących przy stole - to tyle. Michael - drugie najmłodsze dziecko państwa Franków siedział na dywanie przed kominkiem wraz z - no nie zgadniecie kim - Wernerem i razem bawili się samochodzikami. I ten wyrośnięty, ponad dwumetrowy sześciolatek jest moim adiutantem...

Zaraz jednak mój mózg połączył pewne fakty i doszło do mnie, że przecież powinien był najpierw mi się zameldować.

Westchnęłam ciężko i powiedziałam:

- Sturmfuhrer Schroedinger!

Mimo, że starałam się trzymać możliwie najprzyjaźniejsze stosunki z moją adiutanturą, to w żadnym wypadku nie mogłam dopuścić do aktów niesubordynacji. Starałam się zatem w tym momencie brzmieć możliwie szorstko i donośnie. Nie miałam tego w zwyczaju, ale to była wyjątkowa sytuacja.

𝐖𝐨𝐥𝐚 𝐳𝐞 𝐬𝐭𝐚𝐥𝐢Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz