Rozdział XIV - Sieg

220 1 6
                                    

- Czy ta pogoda się w końcu zmieni? - rzuciłam, wyglądając przez okno.

No cóż, mimo, że był czerwiec i wszystko - łącznie z raportami sekcji meteorologicznej - wskazywały na słońce i brak nieprzyjemnych niespodzianek w postaci deszczu, to oczywiście coś musiało się spieprzyć. Tak więc 14 czerwca przywitał nas ulewą i wichurą. Na dodatek na tyle mocną, że nosa nie dało się spod dachu wyściubić. Tym bardziej mi się to nie podobało, że byliśmy rzut beretem od Paryża. Niestety to niespodziewane urwanie chmury uniemożliwiło nam przejazd.

- Nie jestem meteorologiem - Koch burknął pod nosem i zapalił papierosa.

- To może pan jakiegoś znajdzie? - mruknął Fritz, który z każdym dniem nastawiał się do Kocha coraz bardziej wrogo.

Nawet się mu nie dziwiłam, bo Koch zawsze zwracał się do młodego z wyższością, której ten nie mógł przecierpieć. Wiedział, że nie zasługiwał na takie traktowanie, ale co mogło zmienić nastawienie Kocha? Chyba tylko cud, a jak wiemy, cuda rzadko się zdarzają.

- Nie ucz matki gary zmywać - odparł ten, posyłając mu groźne spojrzenie.

- Nie no, ale coś zrobić musimy - nagle odezwał się Otto, który siedział na podłodze z czapką na oczach, oparty o moje łóżko i widocznie starał się nie zasnąć.

- Nie przy takim deszczu - odparłam, zapalając czwartego papierosa.

- Nocne rozpoznanie wróciło - powiedział Werner wbiegając do mojej kwatery i rzucając swój płaszcz przeciwdeszczowy na jakieś krzesło.

Zaraz za nim wszedł Garbowski, przemoczony do suchej nitki. Bezceremonialnie zrzucił z siebie kamuflaż, bluzę mundurową i koszulę, zostając tym samym jedynie w podkoszulku. Następnie rozejrzał się po mojej kwaterze i - pytając uprzednio wzrokiem czy może - zabrał koc z fotela po czym otulił się nim szczelnie, trzęsąc się z zimna.

- Grabowski, jak sytuacja? - zapytał Koch, wlepiając wzrok w podłogę.

Gottlieb uniósł dłoń, kichnął głośno, pociągnął kilka razy nosem i dopiero potem wycharczał:

- Nie przejedziemy - rzucił i jeszcze raz kichnął. - Cholera jasna, przeziębiłem się.

- Ale coś konkretnego się stało, czy po prostu deszcz? - Koch zwrócił się do niego bez wyraźnej ciekawości.

- Blokada na drodze - powiedział, otulając się kocem jeszcze bardziej.

- Szlag - rzuciłam pod nosem, po czym podniosłam się z taboretu, na którym siedziałam i wyjęłam z mojej torby podróżnej aspirynę, którą dałam Grabowskiemu.

- Dziękuję - odpowiedział i wziął dwie tabletki. - Zgadzam się z panią, pani generał.

- Jak duża? - Koch, podniósł wzrok, choć wyraz twarzy dalej wskazywał, że jest głęboko zamyślony.

- Na oko dwa bataliony.

- Dalej

- Nie ma ciężkiej artylerii.

- Dalej

- Są saperzy.

- W sile? - mruknął Otto, nie podnosząc czapki z oczu.

- Chyba plutonu - Grabowski wzruszył ramionami.

- Chyba? - zapytał Koch, mierząc Grabowskiego przenikliwym spojrzeniem.

- Na pewno, panie podpułkowniku.

- A idź mi pan do czarta z takimi przewidywaniami! - Koch machnął lekceważąco dłonią - Nie da się poprosić tych z Luftwaffe o zdjęcia lotnicze?

𝐖𝐨𝐥𝐚 𝐳𝐞 𝐬𝐭𝐚𝐥𝐢Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz