Draco Malfoy, nieświadom wydarzeń, które miały nastąpić tego ważnego dnia, odpoczywał w lochach, będąc pogrążonym w spokojnym śnie. To był jedyny czas, podczas którego nie musiał się martwić o dzień jutrzejszy - niedzielę. Niestety z objęć Morfeusza wyrwało go natarczywe drapanie w drzwi. Powoli zwlókł się z łóżka i uchylił je, by po chwili starając się uniknąć ataku zniecierpliwionego ptaka, zabrać mu z dziobu list. Już po samej kopercie i znaku rodowym Malfoyów, blondyn rozpoznał list od ojca.
Draconie,
Zapewne jak już wiesz, nie znajduję się w Azkabanie. Teraz służę na nowo Czarnemu Panu, tak jak ty. Mam nadzieję, że od mojej ostatniej korespondencji nie wydarzyło się nic hańbiącego imię naszej rodziny i wykonałeś swoje zadanie. Dowiedziałem się jednak z pewnego źródła, że dyrektor Hogwartu zamierza udać się na jakiegoś rodzaju misję. Czarny Pan zamierza działać już dzisiejszego popołudnia. Wszyscy mamy być gotowi do działania, a dla Ciebie znalazło się jeszcze jedno zlecenie.
Przybądź o 10.00 na skraj Zakazanego Lasu. Będę czekać. Przygotuj się na spotkanie z Panem. To dla Ciebie wielka, wyczekiwana chwila.
Lucjusz Malfoy
Wielka i wyczekiwana chwila?! Spanikowany szybko zaczął się przebierać. Jako, że był weekend, pozwolił sobie dłużej pospać. Dochodziło właśnie wpół do dziewiątej, a więc miał mało czasu. Myśli pędziły jak stado galopujących koni. Najwyraźniej ktoś, najpewniej Snape, doniósł Temu, którego imienia nie wolno wymawiać o misji dyrektora, a ten nie zamierzał próżnować, a skorzystać z nieobecności i przejąć szkołę. Na dodatek, jakby jeszcze nie było wystarczająco, jemu, Draconowi, przypadło kolejne zadanie. Obawiał się najgorszego - będzie musiał kogoś zabić. A żeby zabić kogoś, musiałby być Śmierciożercą. Tak się przyjęło. I właśnie to ojciec miał na myśli, nazywając ceremonię, wielką, wyczekiwaną chwilą. Gdyby tylko wiedział, jak jego los się potoczy, bez wątpienia poszedłby czym prędzej do Dumbledore'a. Jednak ojcu nie można było się sprzeciwiać, wiedział, a nawet doświadczył tego na własnej skórze. Ruszył więc ku umówionemu miejscu.
***
W Wielkiej Sali jak zwykle panował gwar. Uczniowie rozmawiali, a przy tym nakładali sobie różne wytwory kuchennych skrzatów. W powietrzu unosił się zapach naleśników. Może ucieszyłoby to Herry'ego, gdyby nie supeł stresu zaciskający się coraz bardziej w jego żołądku. Tym bardziej bał się, że plan zawiedzie, bo nigdzie nie widział Draco, który pomógłby mu chociaż trochę się uspokoić. Hermiona tym razem nie naciskała na przyjaciela, aby coś zjadł, ponieważ wszystkie, no, może większość dziwnych zachowań przyjaciela rozwikłała się podczas wczorajszej wizyty w gabinecie Albusa. Wiedziała jak wielkiej wagi jest ta misja.
Harry nie wytrzymał dłużej i kierowany impulsem podszedł do stołu Slytherinu.
- Emm...Pansy...Gdzie jest Draco?
- A co, stęskniłeś się za nim, Potter? - zakpił Zabini, nie dając dojść do głosu pytanej Ślizgonce.
- Myślałam, że jest u ciebie, ale skoro tak nie jest, to pewnie odsypia cały tydzień.
- A, no dobra...Dzięki.
Odwrócił się i wyszedł z Wielkiej Sali, nie zaszczycając ciemnoskórego ani jednym spojrzeniem. Po chwili dotarł na wieżę astronomiczną, gdzie już czekał na niego Dumbledore.
- Witaj, Harry.
- Dzień dobry, panie profesorze.
- Słuchaj mnie teraz uważnie. Zabieram cię na tę misję tylko pod jednym warunkiem: cokolwiek się wydarzy, zrobisz wszystko, co będę kazał ci wykonać. Każę ci uciekać, zrobisz to. Każę ci się schować, chowasz się. Każę ci zostawić mnie i samemu się ratować, wykonujesz polecenie. Obiecaj, Harry, że postąpisz w ten sposób.
CZYTASZ
Trust || Drarry
FanfictionHarry i jego przyjaciele rozpoczynają szósty rok w Hogwarcie, jednak pozory mylą i nic, co wydaje się proste takim nie jest. Pewien srebrnooki blondyn namieszał mu w głowie sprawiając, że brunet zagubił się we własnym świecie. Czy Harry w końcu pogo...