Rozdział 3

744 30 3
                                    


Ava

Jego słowa totalnie mnie zaskoczyły. Byłam gotowa na jakieś pracowanie w klubie za barem albo coś jeszcze gorszego...

— Nie ma innej opcji? Na pewno mogę inaczej pomóc spłacić dług tylko...

— Nie, to jedyna propozycja i nie ma, i nie będzie żadnej innej. — przerwał mi.

Wydawał się zadowolony z zaistniałej sytuacji jakby małżeństwo było mu na rękę.

— Propozycja jest ważna do jutra wieczór. Lepiej się zastanów, bo jeśli nie dasz mi odpowiedzi to sam zdecyduję. — znowu się położył na łóżku, a mi dłonią wskazał na jedzenie. — A teraz zjedz, musisz uzupełnić węglowodany.

Usiadłam obok niego, choć zachowałam sporą odległość. Przy jego boku czułam przerażenie, strach i ... i podniecenie, byłam pełna sprzeczności co do uczuć wobec niego. Czułam się z tym okropnie, bo przecież to mój oprawca i bezsilność tej sytuacji mnie przytłaczała. On sam dobrze wiedział jak działa na kobiety i na mnie pewnie też. Nie rozumiem tylko jednego.

Dlaczego wydaje mi się, że on pragnie tego małżeństwa?

***

Zapukałam do drzwi, które prowadziły do jego gabinetu. Rano gdy się obudziłam, nie było go już w sypialni, więc wzięłam szybki prysznic i zarzuciłam na siebie zwiewną, czarną sukienkę w czerwone kwiatki. Zjadłam śniadanie, podczas którego stwierdziłam, że skoro on może być impulsywny to potrzebuje potwierdzenia od ojca, czy może jednak dobrze mu idzie w spłacie i czy aby na pewno muszę godzić się na tą absurdalną propozycję. Dlatego właśnie tu stoję, przed jego gabinetem.

Kiedy zza drzwi usłyszałam donośne proszę, zawahałam się przy otwieraniu masywnych drzwi. Może to nie jest dobry pomysł? Może sobie tylko zaszkodzę? Jednak potrzebuje mnie potwierdzenie, by ryzykować tak wiele. Gdy weszłam do środka Vincent nawet na mnie nie spojrzał.

— Mów. — powiedział ostro i dopiero wtedy na mnie spojrzał, a jego postawa złagodniała. — Siadaj, Ava.

Ciągle patrzy na każdy mój ruch. Albo mi nie ufał albo nie mógł oderwać ode mnie wzroku. Obstawiam to pierwsze. Odchrząknęłam.

— Więc, co cię do mnie sprowadza Piccola. — jego włoski, był podniecający, co mnie wybiło z rytmu i dopiero jego ciche parsknięcie śmiechem, ocuciło mnie.

— Chcę porozmawiać z ojcem. — powiedziałam twardo. Vincent już nie był rozbawiony, a poważny.

— Nie. — stanowczy ton świadczył o braku wątpliwości w swojej decyzji, jednak nie zamierzałam odpuszczać.

— Jeśli mam podjąć decyzję to dopiero po rozmowie z nim.

— A odpowiedź dalej brzmi tak samo. Nie. — przewróciłam oczami na jego odpowiedź.

— Proszę pozwól mi, chce tylko go usłyszeć i upewnić się czy wszystko z nim w porządku. Poza tym chce wiedzieć, czy w ogóle jest potrzebna ta moja pomoc, bo może świetnie mu idzie gromadzenie pieniędzy.— może byłam naiwna wierząc, że ojciec sobie radzi ale miałam nadzieję. Przybrałam najbardziej błagalny ton jaki potrafiłam. A determinacja w moich oczach zapewne bardzo widoczna.

— Jeżeli dalej tak stary Williams będzie spłacał długi to wypuszczę cię za takie.... nigdy. Jego dług ciągle rośnie, a nie maleje Piccola, pamiętaj. — Jego spojrzenie się zmieniło, jakby współczuł mi ojca albo mojej naiwności. — W południe, tutaj i ani sekundy później. — nie patrzył na mnie, a w papiery. Po chwili zadzwonił też telefon, który odebrał patrząc na mnie znacząco, więc kiwnęłam głową dziękując i wstałam do wyjścia, jeszcze przez kilka sekund słuchając jak rozmawia w swoim ojczystym języku.

Vincent - Rodzina Costello 1Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz