Rozdział 6

699 23 6
                                    

Ava

 — Na weekend wyjeżdżamy do Los Angeles, bądź gotowa w piątek w południe, odlatujemy. — oznajmił mi obojętnym głosem Vincent, kiedy weszłam rano do jadalni.

— Tobie też dzień dobry Vince. — sarkazm w moim głosie był dobrze słyszalny. Przynajmniej tak jak powiedział, dostałam telefon, więc o pogodę się jego pytać nie musiałam.

— Skąd ten dobry humor z rana, hmm? — przewróciłam oczami na jego słowa.

Kiedy zasypiałam wczoraj w jego ramionach, był bardzo czuły, w nocy go chyba nie skopałam o ile dobrze pamiętam, to nie wiem skąd ma ten dziwny humor.

— Mogłabym zapytać ciebie o to samo. — i wtedy wydarzyło się coś czego się nie spodziewałam, po takim pokroju człowieku jak on, zachichotał. Mój wyraz twarzy musiał wyglądać dziwnie, bo roześmiał się jeszcze bardziej.

— Cazzo, sei così incantevole*. — czas chyba w końcu nauczyć się włoskiego.

— Nie wiem czemu ale zabrzmiało to tak jakbyś mnie obrażał. — jeśli tak to skopie mu jaja szybciej niż myślałam. Kiedy zrozumiałam, że ucieczka nie jest dobrą opcją, stwierdziłam, że taka forma fizycznego wyrażania sprzeciwu będzie najlepsza.

— Non, Bella mia* — uśmiech jednak szybko zszedł mu z twarzy, jakby przypomniał sobie żeby nie okazywać mi żadnych emocji. Przewróciłam oczami na jego zachowanie. — Możesz przestać przewracać oczami. — tym razem to nie brzmiało jak prośba, a rozkaz.

— Rozkazy to dawaj swoim chłopcom na posyłki, a nie mnie. — by go wkurzyć, zrobiłam to jeszcze raz. Vincent szybko znalazł się obok mnie i przyszpilił do ściany. Umieszczając moje dłonie nad głową, trzymał je jedną ręką. Nie używał jakoś zbytnio dużo siły, ale wystarczająco by mnie unieruchomić. Kolano ułożył pomiędzy moimi nogami, co dało mu idealny dostęp do każdej części mojego ciała. Twarz zbliżył do mojej, którą odwróciłam w bok. Jego usta znalazły się tuż przy moim uchu.

— A teraz dobrze mnie wysłuchaj Avo, jesteś do chuja w moim domu i to ty będziesz wykonywać moje rozkazy, będziesz się słuchała każdego mojego słowa, a nie ja twoich rozkazów. Kiedy w końcu zmądrzejesz dostaniesz należytą nagrodę. Pamiętaj los twojego ojca dalej jest w moich rękach, więc zastanów się dwa razy zanim coś do mnie powiesz.

Kolana się pode mną ugięły, zaczęłam cała się trząść z emocji, a brunet tak po prostu się odsunął i wyszedł z jadalni. Osunęłam się na podłogę i przyciągnęłam do piersi kolana.

Kiedyś w końcu stanę z nim na równi i nigdy więcej nie będę musiała wykonywać jego rozkazów.

***

Do piątku póki mogłam to unikałam Vincenta. W nocy on przychodził późno, a rano ja spałam do późna, by nie spotkać go w jadalni. Kiedy jednak dochodziło do spotkania, ignorowaliśmy się. On totalnie traktował mnie jak powietrze, przeszkadzało mi to bardzo, choć przecież sama go tak traktowałam. Lubiłam kiedy był opiekuńczy, a nie szorstki.

W końcu nastał dzień wyjazdu. Walizkę miałam spakowaną od tego dnia, od którego wiedziałam o locie. O umówionej godzinie stawiłam się przed domem. Vincent choć ignorował mnie, to nie zapominał o dobrych manierach. Otworzył mi drzwi samochodu, w którym siedział za kierownicą jeden z ochroniarzy. Następnie okrążył samochód i usiadł obok na siedzeniu.

To był drugi raz kiedy to mogłam opuścić rezydencję, od momentu w którym się tu znalazłam. Obraliśmy całkiem inną drogę niż ja poprzednio, zapewne kierując się na lotnisko. Wtedy Vince odezwał się do mnie pierwszy raz od tamtej pory.

Vincent - Rodzina Costello 1Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz