~1~

1.4K 52 47
                                    

22 czerwca 1941 rok. Ziemie Związku Radzieckiego.

- Ty pieprzony zdrajco! Ufałem ci a ty potraktowałeś mnie jak najgorszego śmiecia i wbiłeś mi nóż w plecy! - unosił się komunista a ja uśmiechnąłem się szerzej. Jego słowa mnie zabolały ale nie mogłem dać tego po sobie poznać. Gdybym się teraz załamał ZSRR by to wykorzystał. Muszę wygrać tą wojne. Poza tym dobrze wiem że on coś planował. Napadł by mnie pierwszy a ja nie mogłem na to pozwolić. Wyjąłem broń i wycelowałem prosto w środek głowy sowieta.
- To był zaszczyt aby móc z tobą pracować ZSRR - powiedziałem i zaśmiałem się zimno. Na twarzy mężczyzny stojącego przedemną pojawiła się jeszcze większa złość i... Żal? Smutek? Cóż to zrozumiałe gdyby to był smutek spowodowany atakiem. A jednak to był inny rodzaj smutku. Taki kiedy żegna się najważniejszą osobę w swoim życiu. To było... Zastanawiające. Wtedy poczułem ból na moim prawym ramieniu. Upuściłem pistolet i zawyłem. Za długo się w niego wpatrywałem.
- Scheiße* - syknąłem a po chwili poczułem jak sowiet mnie kopie. Odleciałem do tyłu tak na oko z 2 metry. On tylko popatrzył się na mnie z pogardą.
- Dopilnuje tego abyś zdychał w męczarniach nazistowska kurwo. - powiedział ostro.

To były ostatnie słowa jakie od niego usłyszałem...

Czas teraźniejszy. 20XX roku.

Per. III Rzesza

Obudziłem się dzisiaj wyjątkowo bez jakiegokolwiek krzyku czy też cały zalany zimnym potem. Dzisiejsza noc była.. Spokojna. Jak nigdy. Mimo to byłem zirytowany. Samo myślenie nad powodem mnie irytowało. Kiedyś pewnie kazałbym sobie przynieść sztalugę oraz przybory do malowania, lub kazałbym zagazować kolejne tysiące osób.

Piękne czasy.

Oczywiście to była ironia. Dałbym wiele aby cofnąć się w czasie i wszystko rozegrać od nowa. To naprawdę dziwne że dopiero po 80 latach myśle w ten sposób. To zaskakujące.

Po kilkunastu minutach bez celowego myślenia wstałem z łóżka i pokierowałem się do łazienki. Mieszkałem w niewielkim domku głęboko w lesie. To cud że miałem tutaj wodę. Zimną ale nadal. Gorzej było z jedzeniem. Zwłaszcza teraz. Panowała sroga zima a moje zapasy były na wyczerpaniu. Poza tym jest okropnie zimno a ja poza mundurem i jakimś swetrem nie mam żadnych ciepłych ubrań.
- Nienawidzę zimy.. - mruknąłem sam do siebie po czym przetarłem twarz zmoczonymi w zimnej wodzie rękoma. Po moim ciele przeszedł nieprzyjemny dreszcz ale przynajmniej byłem pobudzony. Spojrzałem na swoje marne odbicie w lustrze po czym wyszedłem z łazienki. Ubrałem na siebie jakiś beżowy sweter i czarne spodnie. Ten sweter.. Dostałem go od ZSRR kilka tygodni po podpisaniu paktu ribbentrop mołotow. Pakt o granicach i przyjaźni. Sowiet stwierdził że mnie odwiedzi w końcu byliśmy przyjaciółmi. Wtedy dał mi ten sweter. Pamiętam dokładnie jego śmiech kiedy przymierzyłem prezent od niego. Był na mnie rozmiar za duży. Nadal jest. Ale myśle że kiedy założe do tego pas od munduru (bo innego nie mam) to będzie w miarę okej. Założyłem jeszcze moje oficerki które swoją drogą wyglądały okropnie. Cud że jeszcze się jakoś trzymają.

Siedze w kuchni i przeglądam szafki. Naliczyłem ok. 10 konserw i 4 słoiki. Wodę mam w kranie ale jedzenia mi nie starczy do końca zimy. Nie mam już chleba a jestem pewny że przynajmniej dwa dżemy w słoikach są zepsute.
- Nie jestem jeszcze tak zdesperowany żeby jeść zepsute jedzenie.. Będe musiał wyjść z domku i iść do jakiegoś sklepu. Scheiße to nie ma sensu! Jak tylko pojawię się w jakim kolwiek miasteczku odrazu mnie złapią. - myślałem nad tym co zrobić. Chyba nie mam wyboru. Muszę wyjść co wiąże się z tym że potrzebuje jakiejś maski. Na już. Nie znam okolicy ani nie mam żadnej mapy. Japierdole.. Z jednej strony zdechne tutaj z głodu jak nie pójde po jedzenie. Z drugiej strony zdechne jeśli zgubie się w lesie. W sumie niewiele tracę i jeśli coś pójdzie źle to i tak umrę.
- Trzeba spróbować.. Nie mam wyjścia- z grymasem na twarzy wróciłem się do pokoju wcześniej chowając wszystkie rzeczy tam gdzie były. Znalazłem w szafie jakiś stary ale w miarę ciepły płaszcz. Zanim go założyłem do pasa przypiąłem broń. Teraz pozostaje kwestia maski.. Chyba że pójde w nocy. O tym nie pomyślałem. Natychmiast wyjrzałem przez okno. Głupi to ma jednak szczęście. Właśnie się ściemniało. Niewiele myśląc wybiegłem z pokoju. W kuchni wygrzebałem jakąś torbę i wyszedłem z domu.

Zimny wiatr uderzył moją twarz i kłuł w płuca. Rozejrzałem się po okolicy i ruszyłem przed siebie. Słońce już dawno było za horyzontem ale nadal było w miarę jasno. Dopiero po kilkunastu minutach drogi kiedy zrobiło się ciemno i dziwnie cicho wtedy zacząłem się niepokoić. Mało osób o tym wiedziało ale ja wręcz nienawidze siedzieć samemu w ciemności. Czuje sie wtedy obserwowany a od niedawna widzę dziwne figury ze skośnymi czerwonymi oczami. Ilekroć na nie spojrzę one odrazu znikają. Teraz nie zauważyłem żadnej.

Włuczyłem się tak już od paru godzin a po miasteczku ani śladu. Chyba się zgubiłem.. Oliwy do ognia dodało wycie. A po chwili dźwięk tak jakby cała wataha psów biegła w moją stronę. To nie były psy. To jebane wilki.
- Cholera jasna! - obróciłem się i prawie przy tym zaliczyłem glebę. Zacząłem biec w stronę domu. Nic nie widziałem co pogarszało sytuację. Nikt mi tutaj w razie czego nie pomoże. Jestem martwy.
- Do kurwy nędzy Rzesza uspokój się - mruknąłem sam do siebie. W pewnym monecie biegu poczułem że słabnę. Lodowaty wiatr kłuł mnie w płuca a oczy łzawiły od śniegu. Zaraz.. Śnieg. Śnieżyca!
- Cholera jasna jeszcze tego brakowało.. - Wtedy sobie przypomniałem. Przecież ja mam broń. Z sześcioma nabojami. Chociaż tyle. Stanąłem w miejscu i się obróciłem. To był błąd. Nic nie widziałem więc o strzelaniu nie ma mowy. Nagle dostrzegłem jakieś światło przede mną. Latarka? Być może. Ale kto o tej porze chodzi po lesie? Światło mnie trochę oślepiło i to zadziałało na moją niekorzyść. Skoczył na mnie wilk i próbował sięgnąć do mojej szyi. Orał pazurami po mojej skórze. O sięgnięciu po pistolet nie było mowy. Musiałem chronić szyję i twarz. Kiedy już myślałem że to koniec usłyszałem strzał a zwierze które usiłowało mnie zabić padło bez życia na mnie. Zrzuciłem wilka z siebie i spojrzałem w zbliżające się do mnie światło. Zakryłem twarz rękoma i powoli wstałem i sięgnąłem po broń. Jednak głos który usłyszałem sprawił że zdębiałem.
- Kto tam jest?! - męski dość niski głos rozbrzmiewał w mojej głowie. Nie. To nie może być prawda. To kolejny koszmar. Nie.. To jest prawdziwe. Jednak ja jeszcze nie jestem na to gotowy. Obróciłem się przy okazji zakładając na siebie płaszcz który mi się zsunął i pobiegłem dalej.

Przepraszam.. ZSRR. Ale to nie jest odpowiedni czas i miejsce na spotkanie.

-------------------------------
Heya 👋
To jest pierwszy rozdział "Wybacz mi." mam nadzieję że wam się spodoba. Jeśli natomiast macie jakieś zastrzeżenia lub rady to śmiało piszcie w komentarzach przyjmuje każdą konstruktywną krytykę

~Miraz☭

Scheiße - niemieckie przekleństwo

Wybacz mi. (III ZSRR countryhumans) Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz