Oczy były dziwnym elementem ludzkiego organizmu. Poza swym pierwotnym zastosowaniem zmysłu do którego każdy przyzwyczajony był od kołyski, miały one również niewyobrażalną moc o której zwykły człowiek zdawał się już dawno zapomnieć.
W końcu jak coś co wszyscy z nas posiadali od wielu wieków, miałoby stać się w jakimkolwiek stopniu tego słowa znaczeniu wyjątkowe? Clay nie umiał odpowiedzieć na to pytanie, lecz wiedział że cześć siebie, którą zdecydowanie najbardziej w sobie lubił to były właśnie jego oczy.
Gdy był mały, usłyszał skierowany w swoją stronę komplement o ślicznych oczkach jakie przystało mieć ślicznemu chłopczykowi. W późniejszych latach jego życia miłe słówka na temat ten nie ustępowały.
Na początku tego nie rozumiał, w końcu nie miał w tym żadnego wkładu. Była to cecha, na dodatek wyglądu w którą nie włożył godzin ciężkiej pracy. Nie mógł pochwalić się tym że osiągnął to dzięki swej determinacji i paru wyrzeczeniom, które względem dziecka powinny zasługiwać na pochwałę. W jego oczach nie było nic wyjątkowego. Mrugały i widziały tak jak wszystkie inne oczy na tym świecie.
Jakiś czas później Merlok wytłumaczył mu że potrafią być one zwierciadłem duszy. Że oczy to silne narzędzie w ciele ludzkim, które potrafi zarówno pomóc kochankom jak i zaszkodzić wrogom. Pamiętał że tamtego dnia po rozmowie z swym opiekunem, jego dwunastoletnia wersja spędziła zamknięta w łazience co najmniej pół godziny przyglądając się w szerokim lustrze swym tęczówkom.
Wtedy jako dziecko jego młodzieńcze rozumowanie nie było w stanie pojąć tego o czym mówił mu wuj, dziś jednak dzięki temu zwracał na to uwagę bardziej niż nie jeden dorosły.
Lubił swoje oczy, było to proste określenie. Lubił w nich to że błękit jego tęczówek rzeczywiście swego rodzaju był odzwierciedleniem jego jestestwa. Oczywiście nie miał co porównywać go do leciutko napigmentowanego koloru Richmonda, który wraz z blond włosami dawał mu niemal anielski typ urody, mimo to zdawał się mniemać że to co zostało mu ofiarowane było dla niego idealne.
W końcu jak dane było mu się w kocu przekonać, oczy te były oczami jego matki. Idealnie skopiowane w genetycznej puli genów przekazanej mu przez nią. Jak więc miałby ich nie kochać? Kochał Wandę i ubóstwiał każdą cechę wyglądu jak przystało na syna zapatrzonego w matkę. Gdzieś tam w środku dziecięca duma rozpływała się z myśli w jego wnętrzu na to że patrząc w nie, na zawsze będzie już widział w nich dwie osoby.
Były jednak jeszcze jedne oczy które kochał do szaleństwa, a które na wieki miały pozostać zarezerwowane tylko dla jednej osoby w jego sercu. Z tymi konkretnymi czekoladowymi tęczówkami nie chciał aby dzieliła się z kimkolwiek innym mężczyzną.
Więc mimo sporów które narastały między nimi ostatnimi czasy, z nutą niepewności cieszył się że jeden z dwóch pojazdów, które zostały nadesłane przez księcia zachodu był zarezerwowany tylko dla niego i właścicielki tych zniewalających oczu.
- Wiesz że zrobiłabym to sama? - Prychnęła za nim dziewczyna.
- Jakimże jednak byłbym gentlemanem, gdybym pozwolił na to swej Pani? - Odpowiedział starannie wkładając ich bagaże do środka, posyłając tym samym przyjaciółce szeroki uśmiech na który tylko przekręciła oczami.
Na czas delegacji w której tylko oni byli świadom misji z którą będzie połączona, brunet na rozkaz samego króla stał się jej plecami.
- Wsiadaj już. - Polecił jej młody czarodziej.
Posłusznie wykonała to o co poprosił. Widząc przez pancerną szybę jak lokuje się w środku, przejechał dłonią po twarzy i zwrócił się do swego rudowłosego przyjaciela.
CZYTASZ
Bound By Destiny - Nexo Knights
FanfictionAktualizowane tak często jak kot napłakał, ale ta opowieść wciąż żyje i jest pisana 🫶 Straciłam stare konto i fika na nim, lecz moje zranione serduszko nie mogło znieść że nie dokończyłam go, dlatego lecimy z tym od nowa