To nie było wcale tak że miał ochotę zrównać z ziemią wszystko w odległości najbliższej mili. Nie. Mimo to wziął długi wdech i powoli wypuścił powietrze nosem, po czym powtórzył tą czynność ponownie. Kilka razy.
Świadomość tego co dzieje się z nim w chwilach jak ta, rozrywała mu umysł. Z jednej strony był przytomny i logicznie analizujący, z drugiej jednak nie potrafił opanować powtarzających się wybuchów złości spowodowanymi tak nieistotnymi rzeczami... Tak jak teraz.
W takich momentach czuł się po prostu błazeńsko. Absurdalne było to że przez całe życie w sprawach etyki wytrwale trwał w wstrzemięźliwości rycerskiej, a kodeks traktował niemal na równi z prastarymi zapiskami Bogów. Przypisywał temu małemu pryncypium niemal nadludzką wartość, i och, gdyby w tym momencie ujrzała go jego piętnastoletnia wersja siebie, na pewno uznałaby jego zachowanie za krzywą moralną.
Tym bardziej że wiązanka uroczych przekleństw właśnie opuściła jego usta, tylko i wyłącznie z powodu rozbicia ramki. Cóż za nonsens.
Prawda była jednak okrutna. Nie radził sobie, nie potrafił zapanować nad własnym destrukcyjnym temperamentem, który gdzieś na dnie jego niegdyś kamiennego serca zasiał zalążek który miał pozostać z nim już na zawsze.
I choć inni wykazywali się niemal anielskim zrozumieniem w takich chwilach, on sam pozostał sobie dłużny aby to zaakceptować. Z sieroty marzącej o czystym sercu i chwale, stał się zupełną odwrotnością swoich młodzieńczych wartości. Był kimś kogo należało się bać, kimś kto prawie obrócił w proch wszystko co kochał, kimś kto nie jest w stanie zapanować nad sobą, kimś kto nie miał pojęcia kim już jest...
Bał się siebie. Nie miał pojęcia do czego jest zdolny, nowe umiejętności wydawały się przekleństwem. Oczywiście, pracował z Merlokiem, często ponad swoje siły, bo tak rozpaczliwie pragnął odnaleźć w tym wszystkim siebie.
Przez całe swoje życie był wzorowym uczniem, od najmłodszych lat pracował z białą bronią. Lecz jego mentorzy przez tyle czasu uczyli go jak się nią posługiwać, nie jak się nią stać. Miał wrażenie że pobierane nauki nad którymi spędził tyle czasu, są teraz jedynie nieistotnymi zapisami pochowanymi w czeluściach akademika.
Składając przysięgę królestwu zawierzał swoje życie i lojalność Knighton. Miał umrzeć za to miejsce i koronę. Był tego pewien. Ba! Byłby zadowolony mieć pewność że dokona żywotu w słusznej sprawie. Za Króla, za Królową, z pokorą i oddaniem oddałby się w ramiona śmierci za swoją księżniczkę. Była to jedyna rzecz której w tym wszystkim był pewien.
Te myśli nawiedzały go nie dając chwili wytchnienia. Dzisiejszej nocy nieprzychylne głosy szeptały zbyt głośno. Jedynym ukojeniem była noc, niemal tak samo tajemnicza jak jego moc. Od zawsze w ten nadnaturalny sposób ciągnęło go do ciemności. Nie był to jednak mrok zawłaszczający jego duszę, a ten który uspokaja, ukaja i otula jak troskliwa matka.
W takie noce jak ta, pod osłoną tego niekończącego się atramentowego płaszcza, zwierzał się gwizdom. Było to coś tylko jego, coś co praktykował od dziecka, coś co wydawało się teraz jedyną stałą w jego życiu. Na pamięć znał wszystkie konstelacje i ułożenie gwiazd. Nigdy nie był w stanie wystarczająco nachwycić się ich pięknem.
Więc gdy po cichu słał swe modlitwy, marzenia i udręki, wyczuwając obecność powolnym ruchem odwrócił się ku wejścia Fortexu. I Święta Mali... Miał wrażenie że właśnie jedną z tych gwiazd mu zesłano.
Wypowiedział tak utęsknione przez siebie imię... I nie był pewien czy Bogowie chcieli go nagrodzić, czy okrutnie ukarać, ale przed nim stanęła dziewczyna w stroju nocnym. Grzechu wartym stroju nocnym, i jego bluzie. Nie był w stanie stwierdzić czy zdoła udźwignąć to połączenie.
CZYTASZ
Bound By Destiny - Nexo Knights
FanfictionAktualizowane tak często jak kot napłakał, ale ta opowieść wciąż żyje i jest pisana 🫶 Straciłam stare konto i fika na nim, lecz moje zranione serduszko nie mogło znieść że nie dokończyłam go, dlatego lecimy z tym od nowa