Tamta urodzinowa impreza coś zmieniła, choć zmiana pozostawała na pozór nieuchwytna. W teorii między mną a Dor nie padły żadne słowa ani gesty wykraczające poza jeden, wolny taniec. Miałam jednak wrażenie, że coś zasugerowałam swoim zachowaniem, czego pewnie nie odważyłabym się na tym etapie powiedzieć wprost. Napotykałam jej spojrzenie zdecydowanie częściej niż dotąd i nigdy nie odwracała wzroku, raczej posyłała mi dziwnie jak na nią niepewny uśmiech.
Było trochę tak, jakby coś rozważała. Mogłam to zrozumieć - ostatecznie nasze stosunki uległy całkowitej zmianie przez ostatnie miesiące. Dawniej bywało, delikatnie mówiąc, różnie - niemal ze sobą nie rozmawiałyśmy, a jeśli już, miało to postać kłótni o coś durnego. Wcześniej uważałam Dorcas za głośną, irytującą dziewuchę, która na siłę próbuje być oryginalna. Jednocześnie, co musiałam przyznać z perspektywy czasu, sama bywałam nadęta i sztucznie zdystansowana wobec dziewczyn ze swojego dormitorium. Odbiło mi trochę przez posiadanie starszych przyjaciółek - teraz to widziałam.
Oczywiście, jedynie ja ponosiłam winę, ale ciężko mi było nie czuć złości również na nie, zwłaszcza na Poppy. Tamtego pierwszego wieczoru w Hogwarcie, obdarzywszy mnie uwagą, umieściła jednocześnie w konkretnym pudełku na całe cztery lata. Wiązała się z tym masa założeń, uprzedzeń oraz ograniczeń, które dopiero teraz byłam w stanie odrzucić.
Czas poznać miłego chłopaka, Marlene. Przecież nie chcesz, by ktoś uznał, że jesteś dziwna, albo że nikt cię nie chce. Zasłużyłaś na najlepszego.
Najlepszego, czyli zatwierdzonego przez przyjaciółki, przystojnego, ale nie za bardzo, by nie wyróżniał się nadmiernie na tle aktualnego wybranka Chloe. Dla Syriusza można było zrobić wyjątek, bo nie dysponował już bogactwem rodziców, a tego żadne wdzięki nie dałyby rady zrekompensować.
Dokładka tarty? Słońce, a ta nowa sukienka, co tak ci w niej ładnie? Przecież wiesz, że w ogóle się nie rozciąga.
Weź jeszcze podkład, Marlene. Chyba znów przesadziłaś z nabiałem... masz piękną twarz, szkoda odwracać od tego uwagę.
Moja mama robiła dokładnie to samo, opakowywała urabianie mnie pod siebie w różne komplementy czy deklaracje kierowania się wyłącznie moim dobrem. Gdy byłam mała, przemycała porcje warzyw w grubych, opieczonych i nasmarowanych masłem pajdach chleba, żebym zjadała ze smakiem to, czego normalnie w ogóle bym nie tknęła. Na tym przynajmniej coś pewnie zyskałam, ale na wiecznym kierownictwie w innych kwestiach chyba nie za bardzo.
Jednocześnie, wiedziałam, że ona przecież naprawdę chciała dobrze. Inaczej nawet nie umiała, ostatecznie tak ją wychowano. Na swój sposób usiłowała mnie chronić.
Kto wie, być może z Poppy działało to podobnie. O niej jednak nie umiałam jeszcze pomyśleć łaskawiej - ostatecznie, mamę miałam jedną i byłam na nią poniekąd skazana. Co do przyjaciółek, życie już mi pokazało, że mogę je zastąpić, poznawać nowe osoby.
Trochę jednak tęskniłam. Ostatecznie relacje nie działały jak, dajmy na to, przycinanie kwiatostanów przekwitniętym asfodelusom. Nawet zwiędłe nie znikały bez śladu - możliwe, że czas nie był w stanie tego załatwić.
*
Po kilku dniach w stanie zawieszenia między statusem ,,koleżanki z klasy" a ,,może coś więcej" uznałam, że skoro Dor poprosiła mnie do tańca, teraz to ja powinnam zrobić pierwszy krok. Zaplanowałam nawet, jak miałoby to konkretnie wyglądać, by nie wypadło głupio - ostatecznie już wcześniej wspomniała o wspólnych treningach quidditcha. Pozostawało mi o nich przypomnieć, by uzyskać szansę na spędzenie nieco czasu sam na sam.

CZYTASZ
Edukacja Marlene [Dorlene, Era Huncwotów]
Fanfiction[PL] Piętnastoletnia Marlene McKinnon jest dobrą uczennicą. Choć jeszcze nie wie, co chce robić w przyszłości, czuje się dobrze przygotowana do nadchodzących SUMów. Tylko jakiś cichy, ale coraz częściej powracający głos w głowie mówi jej, że szkoła...