Epilog

193 27 160
                                    

30.08.1980

– To jeszcze nie koniec.

Hamamelis virginiana, któremu usiłowałam właśnie grozić palcem, nie zareagował oczywiście ani na to, ani na mój stanowczy ton. Odmawiał współpracy z niezrozumiałych powodów, a czas naglił. Jeszcze tego wieczora powinnam dostarczyć gotowy hydrolat Lily, żeby zdążyła dodać go do swojej już zaczętej esencji odkażającej rany. Z każdym miesiącem Zakon Feniksa zużywał więcej eliksirów tego typu. Nasza sieć dystrybucyjna, choć niewielka, stanowiła kluczowe źródło zaopatrzenia, a synchronizacja nie była łatwa, zwłaszcza odkąd w domu Potterów pojawił się niemowlak.

Mimo wszystko, dawałyśmy jakoś radę. Obie uwielbiałyśmy naszą pracę, zresztą, nie wykonywałyśmy zleceń dla anonimowych ludzi, tylko tych, których dobrze znałyśmy. To właśnie powiedział profesor Dumbledore, gdy tuż po owutemach zaprosił nas obie do Zakonu. Wiedział, że i tak zamierzałyśmy mieć kiedyś wspólny biznes, oparty o tworzenie mikstur leczniczych.

– Będziecie miały realny wpływ na powodzenie misji waszych przyjaciół – zapowiedział, zerkając na nas znad okularów – Same rozumiecie, musimy postawić na jakość. Dlatego nie mógłbym wybrać nikogo lepszego.

Szczerze mówiąc, mógłby. Wielu czarodziejów dysponowało znacznie większym od naszego doświadczeniem, ale dyrektorowi o to właśnie chodziło - my dwie wiedziałyśmy, że, być może, któregoś dnia nasze wyroby uratują życie jednej z ważnych dla nas osób. Dzięki temu miałyśmy motywację, której nie znalazłby gdziekolwiek.

Na koniec szkoły okazało się, że właściwie każdy z naszego najbliższego otoczenia postanowił w jakiś sposób dołączyć do ruchu oporu przeciwko Voldemortowi. 

Ja sama nie miałam żadnych wątpliwości. Nie odkąd rodzice Mary zginęli, na kilka miesięcy przed owutemami, z ręki tropiącej mugolaków grupy śmierciożerców. Choć jakimś cudem zdała egzaminy, nie była potem w stanie stanąć do czynnej walki. Rozumiałam to i chciałam działać za nas obie. Tym bardziej, że Dorcas nie wyobrażała sobie drogi innej niż wsparcie Zakonu, odkąd tylko dowiedziała się o jego istnieniu.

Powiedział nam o tym mój tata. Kochany, choć na początku zestresował się informacją o mojej orientacji, później zaczął to akceptować. Szybko zobaczył, że dzięki wsparciu Dor i przyjaciółek radzę sobie z różnymi głupimi, krytycznymi uwagami. Tych nie brakowało - Hogwart nie zawsze stanowił bezpieczną przestrzeń dla osób innych pod jakimkolwiek względem, a i poza nim często natykałyśmy się na opinie pełne agresji. Nawet, jeśli nie adresowane bezpośrednio do nas, bolały. Przypominały o naszej odrębności, niższej pozycji w świecie, gdzie nie miałyśmy co marzyć o ślubie w białych sukniach, albo choćby zapewnieniu tej drugiej dziedziczenia. To tacie przyszłam wyżalić się, gdy dostałam informację o małżeńskich planach Lily i Jamesa. Oczywiście - byłam szczęśliwa, widząc ich radość. Wiedziałam jednak, że za tą decyzją stało rosnące zagrożenie, nie chęć sama w sobie. Chcieli siebie wzajemnie zabezpieczyć, na wszelki wypadek, i część mnie miała ogromne poczucie niesprawiedliwości, bo ja z Dor nie mogłyśmy zrobić tego samego. Byłyśmy razem półtora roku dłużej, ale w świetle prawa pozostawałyśmy sobie obce.

– Wojna pożera cały nasz czas i zasoby – powtarzał mi tata – Kiedy to wszystko się skończy, będzie lepiej. W końcu popracujemy nad wszystkim innym.

Wierzyłam mu. Znał się na tym jak nikt - pracował w zespole usprawniającym ministerialne procedury tak, by można było sprawnie przekazywać informacje w sposób jak najmniej namierzalny dla zwolenników Voldemorta. Współpracował z Zakonem w ramach podobnego projektu, dzięki czemu tworzono stopniowo sieć kurierów - osób, które miały odpowiadać za dyskretne dostarczanie wieści, rozkazów czy paczek. Tata wiedział, jak dobrze Dorcas radzi sobie na miotle. Dlatego pewnego dnia, w wakacje przed siódmą klasą, gdy odwiedziła nas w domu i wspomniała, że chciałaby kiedyś dołączyć do ruchu oporu, sam zaczął temat. 

Edukacja Marlene [Dorlene, Era Huncwotów]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz