W drodze na obiad postanowiłyśmy ponownie odwiedzić Mary. Ledwie stanęłyśmy z Dor pod wejściem do Skrzydła Szpitalnego, dopadła nas Lily.
– Tu jesteście! – wydyszała – Wszędzie cię szukałam, Marlene. Masz przyjść do gabinetu McGonagall. Pewnie chce wypytać o to, co zaszło.
Skinęłam głową i odsunęłam się od drzwi. Nasza opiekunka domu nie lubiła czekać, należało więc ruszyć od razu. Oczekiwałam zresztą wezwania. Znając ją, wiedziałam, że będzie chciała usłyszeć wersję zdarzeń bezpośrednio ode mnie i Poppy.
– Widzimy się na obiedzie – rzuciłam do dziewczyn – Jak tylko Mary stąd wyjdzie, zrobię nam malinową lemoniadę, taką jak lubi, powiedzcie jej to...
Nim skończyłam mówić, zza drzwi Skrzydła Szpitalnego dobiegł czyjś podniesiony głos.
– Rodzice Mary już wyszli – rzekła Lily, marszcząc brwi – Widziałam akurat, jak żegnali się z McGonagall...
– Wchodzimy tam – zadecydowała Dorcas.
Otworzyła z rozmachem drzwi i wszystkie trzy wpadłyśmy do sali. Nikt normalny nie chciał leżeć w Skrzydle Szpitalnym przez weekend, dlatego Mary miała całą, sporą przestrzeń tylko dla siebie.
Szkoda, że aktualnie towarzyszyła jej jedna z najmniej powołanych do tego osób, Geraldine Avery. Biała, jedwabna bluzeczka z kokardką pod szyją, grzeczna spódnica midi oraz upięte w niski kok włosy mocno kontrastowały z wyrazem twarzy Ślizgonki. Była wykrzywiona złością, choć na nasz widok spróbowała zakryć ją ironicznym uśmiechem.
– W sumie dobrze, że twoje koleżanki dołączyły, McDonald – wycedziła – Może one przemówią ci do rozumu.
Mary siedziała wyprostowana na łóżku. Miała na sobie świeżą szatę, musiała więc zbierać się już do opuszczenia Skrzydła Szpitalnego, gdy tamta przyszła.
– Nie mam zamiaru was kryć – odparła, a głos drgnął jej tylko odrobinę – Obezwładniliście mnie i obrażaliście, po tym, jak zostałam zwabiona do lochów podstępem. Obie wiemy, że na tym by się nie skończyło.
– Chcieliśmy cię tylko postraszyć, idiotko – prychnęła Geraldine – Nie brudzilibyśmy sobie rąk kimś takim...
– Słuchaj no – wtrąciła Dor, podchodząc bardzo blisko Ślizgonki – Nie wiem, czy razem z godnością w waszym słynnym drzewie genealogicznym zanikł też instynkt samozachowawczy, ale, jeśli nie zauważyłaś, to nas jest cztery, a ty jedna. Lepiej więc zamknij buźkę.
Avery zaśmiała się głośno.
– Bo co? – zadrwiła – Nie możecie mi nic zrobić. Zresztą, przyszłam tu dla dobra wszystkich i przy was jeszcze raz powtórzę - nawet nie próbuj nas oskarżać, McDonald. Nic nie zyskasz, bo powiemy, że to był głupi żart i skończy się co najwyżej na odjęciu paru punktów.
Dziewczyny pozostały niewzruszone, ale ja poczułam nagłe zwątpienie. Ostatecznie Slughorn był w lochach, wysłuchał mnie i Poppy, a mimo to Geraldine stała przed nami, pewna swego. Naprawdę nie wyglądała, jakby została poważnie ukarana.
– Tyle, że ja też tam byłam – wtrąciłam – Zaraz powiem McGonagall, co widziałam i słyszałam.
Nowa iskierka błysnęła w spojrzeniu Avery, jednak gdy się odezwała, brzmiała stanowczo jak wcześniej.
– A co to niby takiego było? – zapytała – Wpadłyście z McMillan, narobiłyście rabanu jak jakieś histeryczki, a potem nas zaatakowałyście. Mojemu bratu może zostać blizna po rozcięciu. Za to u McDonald, takiej podobno pokrzywdzonej, żadnych śladów nie widzę, choć chowa się w szpitalu. Może zgrywać ofiarę, skoro chce. Ale czy ludzie będą jej współczuć? A może jednak zapytają, co robiła późnym wieczorem w lochach, z dwoma chłopakami?
CZYTASZ
Edukacja Marlene [Dorlene, Era Huncwotów]
Fanfic[PL] Piętnastoletnia Marlene McKinnon jest dobrą uczennicą. Choć jeszcze nie wie, co chce robić w przyszłości, czuje się dobrze przygotowana do nadchodzących SUMów. Tylko jakiś cichy, ale coraz częściej powracający głos w głowie mówi jej, że szkoła...