Część 6

294 18 1
                                    

Podobnie jak tydzień wcześniej, w poniedziałek Pedro przyszedł do szkoły zaopatrzony w plan działania. W przeciwieństwie do tego, który przygotował poprzednio (i który ostatecznie okazał się kompletnym niewypałem), plan na dzisiaj składał się jedynie z dwóch punktów. Był za to dużo mniej zachowawczy.

Punkt pierwszy brzmiał: odszukać Pabla Torrego i mu podziękować.

W nocy z soboty na niedzielę Pedro wrócił do domu w pożałowania godnym stanie, a być może nie wróciłby w ogóle, gdyby nie tajemniczy anioł stróż.

Jego rodzice mieli powody przerazić się, widząc swojego starszego syna zalanego w trupa, z pościeranymi kolanami, ogromnym guzem na czole i... resztkami makijażu na twarzy. Pedro dowiedział się od nich, że przyprowadził go, a raczej przywlókł, kolega, który przedstawił się jako Pablo. Wywnioskował na tej podstawie, że jego "wybawcą" musiał być Pablo Torre. Na domówce nie było nikogo innego o tym imieniu, kogo Pedro... mógłby podejrzewać o udzielenie mu pomocy.

Jeśli chodzi o wspomnienia z pamiętnego powrotu z imprezy, Pedrowi już wcześniej urwał się film i w jego pamięci ocalały tylko pojedyncze, luźno powiązane ze sobą stopklatki. Najpierw pojawiały się w niej strzępy rozmowy:

- Gdzie mnie ciągniesz?... Mój dom jest tam...

- Najpierw idziemy do mnie. Musimy to zmyć. Nie pokażesz się chyba starym w tej tapecie? Ta głupa ci... musi mieć u siebie w pokoju jakieś kosmetyki do demakijażu...

Potem był obcy dom, dziewczęcy pokój i kolega, który zmywał mu z twarzy make-up. Nie szło mu to najlepiej - widocznie nie miał w tym względzie żadnego doświadczenia, a Pedro cały czas się wyrywał.

Następnie znowu znaleźli się na zewnątrz i Pedro kojarzył, że zwrócił swojej obstawie uwagę na pewien szczegół.

- Zawiąż te buty, k...!

- Zamknij się! Nie masz innych problemów?!

- Zawiąż, bo zaraz się wyje...!

- Stul ryj i idź!

Wyglądało jednak na to, że mimo znacznego upojenia, Pedro trzeźwiej ocenił sytuację niż jego kompan. Kilka chwil później Pablo przydeptał swoje rozwiązane sznurowadło i przewrócił się, naturalnie pociągając Pedra za sobą. Właśnie w ten sposób Pedro tłumaczył sobie pojawienie się na jego ciele guza i otarć.

Niezależnie od tego incydentu, Pedro był winien Torremu podziękowania. Z tego względu po wejściu do szkolnego budynku od razu zaczął się za nim rozglądać. Kiedy wreszcie udało się go znaleźć, Pedro zauważył, że Pablo wyciągnął lekcję z ich upadku - buty chłopaka były wzorowo zawiązane.

- Siema, królu melanżu! Jak tam po sobocie? - Pablo zauważył nadchodzącego Pedra i przywitał się jako pierwszy.

- Siemanko. W porządku. Nie licząc tego guza i strasznego moralniaka...

- Nie przesadzaj - roześmiał się Pablo. - Trochę popłynąłeś, to fakt, ale nie masz czym się przejmować. Każdemu z nas się to kiedyś przytrafiło albo przytrafi.

Skoro Pablo nie nawiązał do ich upadku, Pedro postanowił o nim nie przypominać. Może chłopak także miał luki w pamięci albo po prostu było mu trochę wstyd.

- Wielkie dzięki, stary - powiedział więc tylko.

- Naprawdę nie ma za co.

- Jest, jest. Nie wiem, jakbym sobie bez ciebie poradził.

- Sorry. Nie rozumiem, o czym do mnie mówisz.

- Jak to? - Pedro był pod wrażeniem skromności Pabla. - Przytaszczyłeś mnie do domu i pomogłeś pozbyć się z ryja tapety, w którą mnie przystroili ci debile.

Miłość, piłka i sznurówkiOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz